21-letnia Natalia Jamróz z Siedlisk w gminie Tuchów jest reprezentantką Polski w saneczkarstwie. Na swoim koncie ma kilka tytułów mistrzyni Polski, a także startów w Pucharze Świata. Największym marzeniem Natalii jest start w Igrzyskach Olimpijskich, które już na początku przyszłego roku odbędą się w chińskim Pekinie.
Zaczęło się od wujka
Natalia swoją przygodę z saneczkarstwem rozpoczęła dzięki swojemu wujkowi, który jest trenerem saneczkarstwa. To on najpierw tym sportem zainteresował starsze rodzeństwo Natalii, a następnie ją samą. – Uczęszczałam na treningi do klubu Tajfun Nowy Sącz, a więc kilkadziesiąt kilometrów od Siedlisk. Co więcej, wiele treningów odbywaliśmy wówczas na wieży startowej w Starym Smokowcu na Słowacji. Kiedy miałam 10 lat, wystartowałam w pierwszych zawodach na torze saneczkowym w Krynicy. Byłam tak mała, że koledzy z klubu musieli nosić mi sanki. Okazało się wówczas, że chyba mam talent do tego sportu, ponieważ już w swoim pierwszym starcie zwyciężyłam. Na kolejne sukcesy nie musiałam czekać zbyt długo. Zaczęły się pojawiać medale mistrzostw Polski w różnych kategoriach wiekowych, aż w końcu przyszedł mój triumf podczas Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży w 2016 roku. To wówczas zauważyli mnie trenerzy reprezentacji Polski i powołali do kadry – mówi pochodząca z Siedlisk saneczkarka.
21-latka nie ukrywa, że życie saneczkarza w naszym kraju nie należy do najłatwiejszych, a to przede wszystkim z faktu, iż brakuje u nas obiektów do trenowania. Okazuje się, że w Polsce w głównej mierze przeprowadza się jedynie treningi motoryczne oraz wytrzymałościowe. Aby podszkolić technikę jazdy, zawodnicy muszą udawać się na obozy organizowane na Łotwie, w Niemczech, czy w Austrii. – Mamy podpisaną umowę z kadrą niemiecką. Przygotowując się do kolejnych sezonów, ćwiczymy pod ich okiem, udając się wspólnie na obozy. Możemy wówczas podpatrywać ich zawodników, a także rozmawiać na temat naszych zjazdów z ich trenerami. Nie da się jednak ukryć, że Niemcy, a Polska, to są zupełnie dwa światy, jeżeli chodzi o saneczkarstwo. Nasi zachodni sąsiedzi wyprzedzają nas pod względem sprzętu o kilka klas. Wystarczy powiedzieć, że przed każdym sezonem, kupujemy od Niemców sanki, których oni używali… kilka lat wcześniej. Dodatkowo w tamtejszym kraju zawodnicy już od najmłodszych lat jeżdżą na profesjonalnych torach, które praktycznie mają pod nosem. Ciężko podczas zawodów zniwelować tę różnicę – tłumaczy Natalia.
COVID-19 daje popalić
Saneczkarka z Siedlisk nie ukrywa, że pomimo tego, iż jest reprezentantką Polski, to do uprawiania tego sportu praktycznie cały czas musi dokładać. – Sprzęt mamy zapewniony ze strony związku, a trzeba pamiętać, że nie należy on do najtańszych. Sanki kosztują około 15 tys. euro. Do tego dochodzi kask o wartości 150 euro, strój warty 250 euro, czy zestaw kolców do rękawic, gdzie każda para to wydatek 60 euro. Sama z jeżdżenia na sankach nie mam praktycznie nic, ponieważ Polakom daleko do sukcesów osiąganych przez światową czołówkę. Jestem w tym sporcie przede wszystkim dzięki moim rodzicom, którzy kiedy byłam jeszcze małym dzieckiem, poświęcali swój wolny czas i pieniądze zawożąc mnie na treningi, czy obozy. Zresztą do dziś mogę liczyć na ich wsparcie nie tylko duchowe, ale i finansowe.
Bycie sportowcem wymaga również sporego poświęcenia. 21-latka mówi, że kiedy rozpoczyna sezon zimowy, przez sześć miesięcy znajduje się w ciągłej podróży, co tydzień zmieniając kraje. – To życie na walizkach. Do tego w okresie letnim dochodzą jeszcze obozy. Tak naprawdę w swoim domu jestem gościem. Nie można zaplanować życia prywatnego. Wiele moich kontaktów z dzieciństwa się pourywało. Gdybym chciała znaleźć teraz chłopaka, z którym z czasem założyłabym rodzinę, jest to praktycznie niemożliwe. Trudno bowiem znaleźć osobę, która wytrzymałaby tak długą rozłąkę… – ubolewa Natalia i dodaje, że również pandemia COVID-19 daje się sportowcom we znaki. – Cały czas odczuwamy sytuację, że pandemia jest dookoła nas. Na lotniskach wypełniamy mnóstwo formularzy. Przebywając na zawodach, jesteśmy każdego dnia testowani, pomimo tego, iż jesteśmy zaszczepieni. Podczas pierwszych tegorocznych zmagań Pucharu Świata, które odbywały się w Chinach, przez dwa dni mieliśmy zakaz opuszczania hotelowych pokoi. Jedzenie dostarczano nam pod same drzwi. Będąc na torze, maseczki mogliśmy ściągać tylko podczas startu. To wszystko sprawia, że radość z uprawiania sportu jest mniejsza, niż przed pandemią…
Jadąc 130 km/h
Natalia Jamróz pytana przez nas, kto tak naprawdę może uprawiać saneczkarstwo, mówi, że sprawdzą się w tym sporcie przede wszystkim osoby, które nie odczuwają lęku. Kobiety podczas zjazdu po torze osiągają prędkości przekraczające 130 km/h. Mężczyźni jadący na sankach są jeszcze szybsi i potrafią przekroczyć nawet 140 km/h. – Tak duże prędkości da się odczuć na swojej skórze, więc jeżeli chcemy uprawiać ten sport, musimy wyzbyć się strachu. Jeden z fizjoterapeutów, który pracuje z nami w kadrze, zwykł mówić, że saneczkarstwo, to sport dla osób, które są szalone, lubią prędkość i ból. I ja się pod tymi słowami w zupełności podpisuję. Musimy nastawić się na to, że na naszym ciele wiecznie będziemy mieć siniaki. Będąc na ostatnich zawodach w rosyjskim Soczi, podczas treningu z trzech zjazdów, ukończyłam tylko jeden. Mimo tego, nie jestem zawodniczką, która zaliczyłaby wiele upadków, chociaż będąc jeszcze w kadrze juniorów, podczas zawodów w niemieckim Oberhofie, po jednej z wywrotek nabawiłam się wstrząsu mózgu. To i tak nic w porównaniu z innymi, bardziej dramatycznymi wydarzeniami, które miały już miejsce na torze saneczkowym. Chyba wiele osób ma w pamięci wydarzenia z 2010 roku z Igrzysk Olimpijskich w Vancouver, kiedy to 21-letni Gruzin Nodar Kumaritaszwili, przy prędkości około 140 km/h, wypadł z sanek i uderzył w barierę. Lekarze podjęli wówczas natychmiastową akcję reanimacyjną, jednak nie udało mu się uratować życia – mówi Natalia i dodaje, że podczas jazdy, zawodnik musi zmagać się z olbrzymimi przeciążeniami. – Pokonując na sankach poszczególne wiraże, musimy mieć silne mięśnie karku. Często mamy problemy z kręgami, ponieważ narażeni jesteśmy na spore przeciążenia. Najtrudniejsze jest chyba opanowanie techniki jazdy. Wchodząc w dany wiraż, musimy pracować całym ciałem, a jednocześnie nie spinać mięśni, ponieważ każde ich spięcie, powoduje wyhamowanie sanek na trasie.
Wielkim marzeniem pochodzącej z Siedlisk zawodniczki jest start na Igrzyskach Olimpijskich. Szansa na zrealizowanie tego marzenia pojawi się już na początku przyszłego roku, kiedy impreza zawita do chińskiego Pekinu. – Aby zakwalifikować się na Igrzyska Olimpijskie, muszę przebrnąć przez eliminacje w dwóch Pucharach Świata, a także w ostatecznej klasyfikacji znaleźć się wśród 42 najlepszych zawodniczek. Liczę na to, że uda mi się zrealizować ten cel. W przeszłości osiągałam już spore sukcesy w Pucharze Świata, ale były to sukcesy w sztafecie. W 2020 roku razem z kolegami zajęliśmy czwarte miejsce podczas zmagań w Winterbergu. Podczas niedawnego Pucharu Świata w Soczi, również w sztafecie udało nam się zająć świetne 7. miejsce. Liczę na to, że także w zawodach indywidualnych zacznę osiągać sukcesy – mówi Natalia i dodaje, że nie wyklucza, iż w przyszłości zajmie się trenowaniem młodych adeptów saneczkarstwa. – Nie myślę o otwarciu swojego klubu, jednak uważam, że z powodzeniem mogłabym pomagać swojemu wujkowi w trenowaniu młodych zawodniczek i zawodników. Mam już spore doświadczenie w startach, na różnych torach świata i wydaje mi się, że mogłabym przekazać im wiele cennych wskazówek. Na razie skupiam się jednak na Igrzyskach Olimpijskich. To cel, na najbliższe miesiące, a dla kogoś, kto jedzie na sankach 130 km/h, nie ma rzeczy niemożliwych!
Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl
*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.
Comments are closed, but trackbacks and pingbacks are open.