Pochodząca z Ciężkowic, Edyta Wilga od 17 lat mieszka niedaleko hiszpańskiej Malagi. Hiszpania jest drugim krajem w Europie, w którym stwierdzono najwięcej przypadków zachorowań na koronawirusa.
Pani Edyta nie ukrywa, że Hiszpania zlekceważyła pierwsze oznaki wirusa z Wuhan i dziś ponosi tego spore konsekwencje.
Hiszpania jest po Włoszech drugim najbardziej dotkniętym koronawirusem krajem w Europie. W tamtejszym państwie stwierdzono ponad 35 tys. zakażeń, a śmierć poniosło ponad 2 tys. osób (stan na 24.03.2020). Rząd przygotowuje się do następnej fazy walki z pandemią, a premier wzywa Unię Europejską do opracowania nowego Planu Marshalla dla Europy. Z szacunków rządu przedstawionych przez dziennik „El Pais” wynika, że każdego dnia w Hiszpanii z powodu zamrożenia gospodarki znikają tysiące miejsc pracy. Przewiduje się, że PKB z pierwszego kwartału może zmniejszyć się o 12 proc.
Swojego zaniepokojenia taką sytuacją nie ukrywa Edyta Wilga, która 17 lat temu zamieszkała niedaleko hiszpańskiej Malagi, do której przeprowadziła się z podtarnowskich Ciężkowic. Kobieta nie ma wątpliwości, że Hiszpania zlekceważyła pierwsze sygnały o pojawieniu się wirusa z Wuhan.
– Cały czas były organizowane rozgrywki sportowe, czy koncerty. Ludzie spotykali się na ulicach w dużych grupach. 8 marca w Madrycie obyła się manifestacja feministek, w której wzięło udział około 100 tys. osób! Pomimo fatalnych informacji napływających z różnych stron świata na temat koronawirusa, hiszpański rząd zdecydował o zamknięciu szkół dopiero 13 marca, czyli jeszcze później niż Polska. Wyglądało to tak, jakby koronawirus zaskoczył Hiszpanów, a przecież było wiadome, że jest bardzo niebezpieczny i będzie się rozprzestrzeniał – mówi pani Edyta. – Obecnie wszyscy jesteśmy pozamykani w domach. Policja patroluje ulice. Niestety wiele wskazuje na to, że na podjęcie tych kroków zdecydowano się zbyt późno, ponieważ wirus zbiera coraz większe żniwo. Co prawda regulacje są takie, że samochodem może podróżować jedynie jedna osoba. Jeżeli przewozimy dziecko, musi znajdować się ono na tylnym siedzeniu i mieć założoną maseczkę. Pytanie jednak, co z tego, skoro lotnisko w Maladze… nadal funkcjonuje i przylatuje tutaj mnóstwo turystów! Czy to ma sens?
Okazuje się, że w Hiszpanii już wkrótce może pojawić się spory problem z dalszym funkcjonowaniem prywatnych przedsiębiorstw. Z racji tego, iż obywatele przebywają pozamykani w domach, większość działalności jest zawieszona. – W Maladze prowadzę firmę związaną z elektrycznością. Zatrudniam dziewięć osób. Niestety wszystkie zostały przeze mnie wysłane na przymusowy urlop. Nie wiem, co będzie dalej, kiedy dobiegnie on końca. Mój mąż prowadzi działalność związaną z wózkami widłowymi. Zajmuje się ich naprawą oraz wynajmem. On w przeciwieństwie do mnie całkowicie musiał zawiesić swoją działalność. Przyszłość maluje się w czarnych barwach – mówi pochodząca z Ciężkowic kobieta i dodaje, że większość Hiszpanów znalazła się obecnie w bardzo trudnej sytuacji. – Wynika to z tego, że mnóstwo Hiszpanów pracuje… „na czarno”. Nie płacą podatków, nie chcą być legalnie zatrudnieni i wolą żyć z zasiłków. Niestety obecna sytuacja sprawiła, że wielu z nich już wkrótce może nie mieć za co żyć. Zupełnie inaczej wychowani są mieszkający tutaj Polacy, Czesi, czy Marokańczycy, którzy od początku wiedzą, że aby coś osiągnąć, należy poświecić się pracy.
Co ciekawe według pani Edyty, to starsi mieszkańcy kraju z Półwyspu Iberyjskiego mają problem z przestrzeganiem zasad kwarantanny. Pomimo tego, iż wirus z Wuhan jest groźniejszy dla seniorów niż młodych osób, to staruszków nie brakuje w sklepach, czy na ulicach. – Może być to dziwne, jednak wydaje mi się, że starsi Hiszpanie po prostu lekceważą ten problem. Gdzieniegdzie słychać głosy, że jeżeli udało im się przeżyć słynną w latach 1918-1920 „hiszpankę”, a następnie wojnę, to nic im nie grozi. Sklepy w Hiszpanii funkcjonują normalnie. Nie brakuje towaru, chociaż podobnie jak w Polsce przez pewien czas był problem z zakupem papieru toaletowego. Szpitale również działają. Jedyny problem, jaki się pojawił, dotyczy zbyt małej ilości łóżek szpitalnych. Mam nadzieję, że jakoś uda się rozwiązać tę sprawę.
W Hiszpanii podobnie jak i w Polsce tamtejsze media zdominowane są przez doniesienia związane z walką z koronawirusem. Niektóre telewizje informują o walce z pandemią 24 godziny na dobę. – Czasami bywa to naprawdę męczące. Wiele programów telewizyjnych, które oferowały rozrywkę, np. dotyczącą plotek ze świata show-biznesu, kompletnie zmieniły swoją ramówkę i informują jedynie o kolejnych ofiarach koronawirusa. Aby nie zwariować, staramy się oglądać, jak najwięcej filmów i seriali na HBO, czy Netflixie. Na programy informacyjne przeznaczamy codziennie maksymalnie 2 godziny. Zdarza się, że prezenterzy informują również o sytuacjach w innych rejonach świata. Kilka razy pojawiał się przykład Polski, jako kraju, który zareagował odpowiednio szybko i liczba zarażonych jest zdecydowanie mniejsza niż w Hiszpanii – mówi mieszkanka Malagi i dodaje, że wierzy w to, iż z czasem sytuacja zostanie opanowana. – W rodzinnych stronach pojawiałam się nawet cztery razy w roku. Po raz kolejny miałam zjawić się na Wielkanoc, ale już wiadomo, że tak się nie stanie. Mój mąż, który jest Hiszpanem, namawiał mnie do tego, abym spakowała siebie i synów i przyleciała do Polski. Nie zgodziłam się, ponieważ nie dość, że wiązałoby się to z 14-dniową kwarantanną, to dodatkowo musiałabym pozbawić środków do życia wszystkich zatrudnionych u mnie pracowników. Nie chciałam tego robić, bo czuję się w pewnym sensie za nich odpowiedzialna. Jak na razie w mojej miejscowości, gdzie mieszka około 3 tys. ludzi nie stwierdzono przypadku koronawirusa. Czujemy się względnie bezpieczni. Mam nadzieję, że ten koszmar wkrótce się skończy i nasze życie powróci do normalności. Staramy się żyć, jak do tej pory, jednak jest to bardzo trudne. Utrzymuję kontakt z moją rodziną w Polsce i wierzę, że już za kilka miesięcy ponownie się zobaczymy…
Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl
*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.