Jak Przemysław Ogłaza szuka jedzenia w… koszach na śmieci

Jedni rozkoszują się w wykwintnych restauracyjnych daniach, inni lubią zjeść szybko i tanio w pobliskim fast foodzie lub w gronie najbliższych przy rodzinnym stole. Od niedawna w Tarnowie pojawili się także ludzie, którzy jedzą to, co znajdą… w śmietniku. Jedną z takich osób jest Przemysław Ogłaza, członek pierwszej nieformalnej grupy freegan w Tarnowie.

Przemek Ogłaza - freeganizm
Przemysław Ogłaza

Do Tarnowa przyjechał w listopadzie zeszłego roku z Dąbrowy Górniczej. Freeganizmem zainteresował się, kiedy rozpoczął studia w Krakowie. – To było, jakieś trzy lata temu. Zacząłem sporo czytać na ten temat w Internecie. Niesamowicie zaciekawił mnie ten styl życia, który charakteryzuje się poszukiwaniem żywności już wyrzuconej do śmieci – mówi Przemysław Ogłaza. – Do dziś pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz zanurzyłem się w koszu na śmieci po pierwsze jedzenie. Wracając z uczelni zauważyłem w śmietniku kilkanaście sztuk nieco obitych jabłek. Chwilę wcześniej wyrzucił je sprzedawca jednego ze sklepów. Szybko spakowałem je do torby i zabrałem ze sobą. Okazało się, że były w naprawdę dobrym stanie i wystarczyło odkroić zaledwie niewielkie zgniłe kawałki, aby nadawały się do spożycia.

Po przeprowadzce do Tarnowa, postanowił zaciekawić tematem swoich znajomych. Nie wszystkich udało mu się do tego przekonać. – Jedną z pierwszych osób, która do mnie dołączyła była moja dziewczyna, która z kolei przekonała do tego stylu kilku swoich przyjaciół. Obecnie w Tarnowie freeganizmem zajmuje się około 20 osób. Wielu ludzi widząc nas grzebiących w śmietnikach puka się w czoło. Początkowo przeciwni temu byli nawet moi rodzice, którzy uważali, że zachowuję się, jak bezdomny. Nasza postawa nie ma jednak nic wspólnego z ubóstwem. Śmietniki znajdujące się koło supermarketów, w których szukamy jedzenia, są zupełnie inne, niż te które mamy pod blokiem, czy na ulicy. Jedzenie jest bardzo często zapakowane, a w koszu znalazło się tylko dlatego, że minął termin jego przydatności do spożycia.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Strażnik miejski będzie mógł więcej?

Przemek nie ukrywa, że w koszach na śmieci często można znaleźć prawdziwe skarby. Niejednokrotnie zdarzyło mu się, że do domu oprócz warzyw i owoców niósł ze sobą kosmetyki, środki czystości, żarówki, meble, buty sportowe, czy plecaki, których cena na sklepowych półkach przekraczała 300 zł! – Okazało się, że dany egzemplarz był dziurawy. Wystarczyła igła, nici i trochę wolnego czasu, po czym wyglądał, jak nowy. Nie tak dawno z jednego ze śmietników przy tarnowskim supermarkecie wyciągnąłem opakowanie, w którym znajdowało się 12 słoików miodu. Znalazło się tam tylko dlatego, że… jeden z nich był rozbity! Ludzie nie potrafią uszanować jedzenia. Ponad 30 proc. wyprodukowanego pokarmu trafia z półek sklepowych do kosza. Od trzech lat nie kupiłem banana. W koszach na śmieci jest ich multum. Ograniczyłem wydatki na jedzenie do tego stopnia, że otrzymując jedynie pieniądze ze stypendium, byłem w stanie zaoszczędzić w ciągu roku 1500 zł i przeznaczyć je na wakacje.

13076581_1119306971464731_4296729096110648654_n
Przemysław Ogłaza i Sebastian Czapliński

Zdarza się, że Przemek jest obiektem kpin, ale również współczucia ze strony przechodniów, czy samych sprzedawców. Kilkukrotnie zaproponowano mu pieniądze, czy kupno chleba. – Trochę mnie to dziwi, bo uważam, że mając na sobie schludne ciuchy, czy słuchawki na uszach, nie wyglądam raczej na kogoś, kto potrzebuje pomocy. Zdarzyło się nawet, że szukając jedzenia w śmietniku obok mnie piły piwo dwie młode kobiety, które po opróżnieniu butelek podeszły do mnie mówiąc, abym je wziął, zaniósł do sklepu i zarobił trochę groszy.. Na „łowy” wybieram się dwa, maksymalnie trzy razy w tygodniu. Zawsze ma to miejsce już po zamknięciu sklepów. Wtedy sprzedawcy wyrzucają do koszy przeterminowane towary. Ubieram wówczas rękawiczki, w jednej ręce trzymam latarkę, a drugą szukam „drogocennych łupów”. Niejednokrotnie podzielę się również jedzeniem z bezdomnymi. Nie wszystko nadaje się jednak do jedzenia. Raz zabrałem ze sobą opakowanie ze śledziami. Skończyło się na niegroźnym zatruciu pokarmowym. Od tamtej pory nie interesują mnie ani ryby, ani też mięso, sery, mleko, czy jogurty.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Piotr Szymeczek - po medal dla Tarnowa

Przemek na co dzień jest edukatorem konsumpcji. Bierze udział w licznych spotkaniach i opowiada ludziom o jedzeniu, a także świadomym stylu życia, aby uzmysłowić ich, jak wiele pieniędzy wraz z pożywieniem wyrzucane jest w błoto. – Na swoim przykładzie chcę udowodnić wszystkim niedowiarkom, że jeżeli towar jest przeterminowany o jeden dzień, to w niczym nie różni się jakościowo od tego, którego termin ważności mija dopiero kolejnego dnia. Swoje szperanie w kontenerach traktuję również, jako formę zabawy. Nigdy nie wiesz do czego się dogrzebiesz – śmieje się i dodaje – Kiedy studiowałem jeszcze w Krakowie zorganizowaliśmy akcję, podczas której przez cztery dni zbieraliśmy jedzenie z koszów na śmieci, a następnie oddawaliśmy je potrzebującym przy okazji prowadząc akcję informacyjną o marnowaniu jedzenia. Dziwimy się, że tak wiele osób nie tylko w Afryce, ale i również w naszym kraju głoduje. Niektórzy tygodniami nie mają czego włożyć do garnka. Ile mniej takich osób chodziłoby po świecie, gdyby zmienić przepisy dotyczące pozbywania się przeterminowanych produktów? Na pewno warto uzmysłowić to ludziom.

Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl
*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.

Dodaj komentarz