Robertowi Maślance od ponad 25 lat każdy dzień wypełnia Kung-Fu. Były wielokrotny medalista mistrzostw Polski w 1996 roku zdecydował się na przejęcie sterów w tarnowskiej szkole tego sportu pod nazwą „Vo Thuat Thanh Quyen”, co w wolnym tłumaczeniu oznacza „Twarda Technika Finezyjnego Uderzenia”. Śladami swojego ojca już dziś stara się podążać 14-letni Łukasz, który pod koniec ubiegłego roku sięgnął po złoty medal mistrzostw Europy w konkurencji ze sztyletami.

Jak zarzekają się obydwaj panowie, ojciec nie naciskał na syna, aby ten zaczął uprawiać sporty walki – Kiedy nie uczęszczałem jeszcze do szkoły, mama zabierała mnie na treningi, które prowadził tata. Przyglądałem się wszystkiemu z daleka, ale tak bardzo mnie to zafascynowało, że już w wieku 6 lat wybrałem się na pierwsze zajęcia – mówi Łukasz Maślanka, który pomimo młodego wieku, już może poszczycić się złotym medalem mistrzostw Europy. – Nigdy do niczego nie przymuszałem swojego syna. Dołączenie do mnie na sali treningowej, to była tylko i wyłącznie jego decyzja. Z perspektywy czasu uważam, że wszystko potoczyło się idealnie. Razem możemy dzielić swoją pasję, spędzamy mnóstwo czasu zarówno na hali, ale również podczas obozów, czy zawodów. Z czasem dołączyła do nas również moja żona, która dziś trenuje Tai Chi. To pokazuje, że Kung-Fu jest sportem rodzinnym, dzięki któremu relacje pomiędzy poszczególnymi członkami rodziny mogą jeszcze bardziej się ocieplić – dodaje Robert Maślanka, który miłością do chińskich sztuk walki zapałał w wieku 15 lat. – Nie będę oryginalny i nie opowiem niesamowitej historii, jak to filmy z Brucem Lee spowodowały, że znalazłem się w kimonie. Po prostu swego czasu przechodziłem ulicami Tarnowa i zobaczyłem plakat reklamujący jedną z tarnowskich szkół Kung-Fu. Postanowiłem spróbować, a z biegiem czasu okazało się, że ten sport wciągnął mnie do tego stopnia, że spędziłem z nim resztę życia.
Tarnowianin w swojej karierze zawodniczej był wielokrotnym medalistą mistrzostw Polski, a także uczestnikiem mistrzostw świata Wushu Tradycyjnego w Chinach, kolebce Kung-Fu. – To była niezapomniana przygoda. Oprócz uczestniczenia w zawodach miałem również możliwość bycia chorążym polskiej reprezentacji. Chińskie Kung-Fu, to inny świat. Organizatorzy mistrzostw postanowili stworzyć osobną konkurencję dla Chińczyków i osobną dla pozostałych uczestników mistrzostw. Gdyby tego nie zrobiono, to wszystkie czołowe lokaty zajęli by właśnie Azjaci. Łukasz opowieści o „podróży życia” swojego ojca słucha z wypiekami na twarzy i również nie ukrywa swoich planów związanych z podbiciem azjatyckiego kraju – Wziąć udział w turnieju organizowanym w Chinach, to moje ciche marzenie. Z racji zdobycia złota na mistrzostwach Europy mam spore szanse zakwalifikowania się do reprezentacji Polski, która w przyszłym roku weźmie udział w mistrzostwach świata, które rozgrywane będą właśnie w tamtym kraju. Treningom poświęcam naprawdę mnóstwo czasu. Na hali pojawiam się pięć razy w tygodniu i przez półtorej godziny daję z siebie maksimum. Wszystko po to, aby spełnić swoje marzenie.
Na sali treningowej zapominają o tym, że jeden jest dla drugiego ojcem, a drugi synem. Zamieniają się w nauczyciela i ucznia. – Taki przyjęliśmy układ od samego początku i tego się trzymamy. Na pewno Łukasz ma pewne trudności, kiedy do swojego ojca zwraca się „trenerze”, jednak dzięki temu mogę równo traktować wszystkich swoich podopiecznych. Czy z racji tego, że jest moim synem daję mu większy wycisk lub większe fory? Nie, aczkolwiek w porównaniu do innych osób trenujących na sali ma o tyle łatwiej, że wracając po treningu do domu, na spokojnie możemy popracować nad elementami, z którymi ma jeszcze pewne problemy.
14-latek nie ukrywa, że nie wyobraża sobie życia bez Kung-Fu, jednak szansa na to, że będzie mógł z tego utrzymać kiedyś rodzinę jest znikoma. – Jeżeli nie przejmę szkoły od ojca, to nawet osiągając najwyższy poziom, nie będę w stanie zarobić pieniędzy na utrzymanie siebie i swoich bliskich. Dlatego staram się również poszerzać wiedzę w drugiej ulubionej przeze mnie dziedzinie, czyli informatyce. Kung-Fu, to sport niszowy. Nie ma go nawet wśród konkurencji olimpijskich. Wiele mu jednak zawdzięczam, bo oprócz pozytywnego wpływu na nasze ciało, pozytywnie oddziałuje również na nasz umysł. Zauważyłem, że stałem się o wiele bardziej spokojniejszym człowiekiem, niż miało to miejsce wcześniej. Nie działam impulsywnie i zastanawiam się nad kolejnymi krokami, które podejmuje w swoim życiu.
Ojciec Łukasza przestrzega jednak przed nadmierną miłością do Kung-Fu. Zna przypadki, kiedy zbyt wielkie poświecenie się temu zajęciu, kończyło się tragicznie dla samego trenującego, jak i jego najbliższego otoczenia. – Trzeba zdać sobie sprawę, że istnieje życie poza halą treningową. Znam osoby, dla których Kung-Fu stało się wręcz religią. Mamy do czynienia z fanatyzmem, a taki ktoś wszędzie widzi się wroga i przeciwnika. Robi się naprawdę nieprzyjemnie i niebezpiecznie. Od razu muszę jednak zaznaczyć, że jest to również sport, który uprawiać można w każdym wieku. NA salę treningową przychodzą do nas zarówno 5-letnie dzieci, jak i 60-latki. Łączymy w ten sposób różne pokolenia.
Obecnie obaj panowie przygotowują się do zbliżających się wielkimi krokami mistrzostw Polski, z których podobnie, jak z mistrzostw Europy chcieliby wrócić z medalem. – To utwierdziłoby nas w przekonaniu, że dobrze wykonujemy swoją pracę, a dla Łukasza stanowiłoby kolejny krok ku wyjazdowi na przyszłoroczne mistrzostwa świata – mówi Robert Maślanka i dodaje – Porównując jego i mnie, kiedy byłem w podobnym wieku uważam, że ma naprawdę wielkie szanse przerosnąć swojego „mistrza”. Przede wszystkim ma zdecydowanie lepsze predyspozycje w budowie ciała, niż ja będąc w jego wieku. Jeżeli nadal będzie mocno trenował, to Tarnów, ale również i Polska niejednokrotnie jeszcze o nim usłyszą…
Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl
*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.