Tarnowianin Mateusz Rękas sięgnął w ostatnich tygodniach po Balonowy Puchar Polski, stając się tym samym najlepszym baloniarzem w kraju. 27-latek, którego lotami w koszu zaraził ojciec, nie ukrywa, że wciąż jest dopiero na początku swojej przygody z tym sportem, a adrenalina, którą czuje za każdym razem, kiedy unosi się tysiące metrów nad ziemią, jest tym, co w swoim życiu kocha najbardziej.

Z ojca na syna
Tarnowianin, już w wieku 6 lat po raz pierwszy leciał balonem. Nie ma wątpliwości, że gdyby nie ojciec, prawdopodobnie dziś zajmowałby się zupełnie czymś innym. – Mój tata Krzysztof wraz z Pawłem Orłowskim w 1996 roku reaktywowali Mościcki Klub Balonowy. Gdy przyleciał z kolejnych zawodów, zawołał mnie i mojego brata mówiąc, abyśmy poszli za nim. Po chwili naszym oczom ukazał się olbrzymi balon. Do dziś pamiętam słowa taty, który powiedział do nas – wsiadajcie, przelecimy się. Nie było dyskusji. Od razu wpakowaliśmy się do kosza. Mama była wściekła, jednak ostatecznie dała się przekonać. Lot trwał około 15 minut, jednak pamiętam go do dziś. To było niezapomniane przeżycie, dzięki któremu kolejne lata postanowiłem poświecić baloniarstwu. Zresztą później mój ojciec balonami zaraził nie tylko mnie, ale również mojego brata, mamę, wujka oraz kuzyna. Nawet moja dziewczyna szkoli się obecnie na pilotkę. Wsiąknąłem w to bez reszty – śmieje się Mateusz.
Aby móc latać, tarnowianin najpierw musiał uzyskać licencję pilota. Ostatecznie udało mu się to w 2009 roku, dzięki czemu mógł po raz pierwszy wystartować w zawodach. – Nie mam wątpliwości, że aby zacząć przygodę z balonowymi lotami, trzeba mieć odpowiednie predyspozycje. Podstawową sprawą jest brak lęku wysokości. Oprócz tego ważne jest, aby taka osoba charakteryzowała się odwagą i determinacją, zachowując przy tym wszystkim odrobinę pokory, bo o ile nie jest to zbyt skomplikowany sport, to poprzez brawurę i głupotę, można wyrządzić sobie krzywdę. Trzeba również nastawić się na spore wydatki. Nie ma co ukrywać – to nie jest tanie hobby. Sam kurs, który przeważnie trwa około roku, kosztuje około 20-25 tys. zł. Kupno odpowiedniego balonu to wydatek od 150 do 300 tys. zł! Do tego dochodzą koszty związane z kupnem gazu, wykupieniem ubezpieczenia, czy hangarowaniem. Jeżeli nie zdobędziemy już na starcie kilku poważnych sponsorów, trudno będzie nam realizować naszą pasję.
Morza, burze, linie energetyczne…
O tym, że jest to również sport niebezpieczny, także nie trzeba specjalnie nikogo przekonywać. Znanych jest wiele przypadków, kiedy podróż balonem kończyła się tragicznie. Do tej pory młody tarnowianin uniknął poważniejszych wypadków, jednak jak sam twierdzi, już kilka razy i jego starty mogły zakończyć się katastrofą. – Najgorzej, kiedy w czasie lotu natrafimy na burzę. Wówczas groźne są nie tylko pioruny, ale również wiatr. Burza potrafi wyciągnąć balon na poziom ponad 10 000 m, a następnie wyrzucić go zupełnie pozbawionego gazu. Startując na zawodach w USA, byłem zmuszony lądować przy szalejącej burzy. Dodatkowo bardzo przeszkadzał mi padający deszcz. Wszystko odbywało się w środku nocy, przez co nie widziałem ziemi. Ostatecznie udało mi się szczęśliwie wylądować, jednak do samego końca najczarniejsze myśli krążyły mi po głowie… Znam jednak i takie historie, które kończyły się tragicznie. Bywały sytuacje, że balony lądowały na środku morza lub na liniach energetycznych, co skutkowało porażeniem prądem. Raz jeden z baloniarzy zahaczył o linię wysokiego napięcia. Będąc w płomieniach ognia, wypadł z kosza, w którym pozostało kilkanaście innych osób. Ogień, który pojawił się w koszu sprawił, że balon uniósł się na kilkaset metrów, po czym doszczętnie spłonął. W wypadku zginęli wówczas wszyscy pasażerowie.
Mateusz lata w dwóch rodzajach zawodów – w balonach na ogrzane powietrze, które zwykle trwają około godziny, a także w balonach gazowych, gdzie loty sięgają nawet kilkudziesięciu godzin. Jego drużynę tworzy zwykle cztery osoby. Dwie z nich znajdują się w koszu, natomiast pozostała dwójka tworzy tzw. załogę pościgową, która jadąc samochodem, przekazuje niezbędne informacje z trasy. – Na sukces pilota pracuje więc kilka osób. Bez nich nie dałbym sobie rady. Jedną z najważniejszych rzeczy jest wyposażenie kosza balonu tuż przed startem. Musimy załadować do niego niezbędny sprzęt, który później wykorzystujemy na trasie. Nie obędzie się więc bez GPS-u, który wskazuje nam m.in. zakazane strefy, po których nie możemy się przemieszczać. Oprócz tego w koszu ląduje mapa lotnicza, radio do komunikacji z kontrolerami ruchu lotniczego, transporter, który pokazuje naszą pozycję kontrolerom, radioboję PLB, która w sytuacji lądowania na środku morza, pozwala na szybką lokalizację balonu. Dodatkowo zabieramy ze sobą kombinezony ratownicze, światła nawigacyjne, potężną latarkę potrzebną do lądowania w nocy, ciepłe ciuchy (będąc na wysokości 5 tys. m, temperatury osiągają nawet – 20 st.C.), jedzenie, a także przenośną toaletę. Sam kosz waży około 50 kg. Z pełnym wyposażeniem i balastem osiąga wagę 1 200 kg, jednak lądując na mecie, jest to waga o połowę mniejsza, ponieważ w locie systematycznie pozbywamy się zbędnego obciążenia. Najważniejsza zasada to jak najwięcej balastu i jak najmniej pozostałych rzeczy. Każdy zbędny kilogram może okazać się przyczyną naszej porażki.
Dogonić świat
Kilka tygodni temu 27-latek sięgnął po tryumf w Balonowym Pucharze Polski, stając się tym samym najlepszym baloniarzem w kraju. W tym roku zaliczył również kilka międzynarodowych starów, w tym m.in. w Pucharze Gordona Bennetta, a także podczas mistrzostw Europy, w których ostatecznie zajął 15 pozycję. W najbliższym czasie zawodnik Mościckiego Klubu Balonowego rozpoczyna przygotowania do przyszłego sezonu, mając nadzieję na jeszcze lepsze wyniki. – W swoim życiu brałem już udział w locie, który trwał 50 godzin. Pokonałem wówczas trasę 1 500 km, a zawody odbywały się w USA. Tak długie starty są jednak bardzo męczące, więc coraz częściej startuję w balonach na ogrzane powietrze. Są to krótkie zawody, które sprawiają mi zdecydowanie większą frajdę. Nie ukrywam, że cały czas staramy się gonić światową czołówkę. Szwajcarzy, Niemcy, Francuzi, Amerykanie i Japończycy są jednak krok przed nami i ciężko się z nimi rywalizuje. Mam jednak nadzieję, że w perspektywie najbliższych lat osiągnę na tyle wysoki poziom, że z międzynarodowej imprezy wrócę z medalem – mówi Mateusz i dodaje, że wraz z klubem starają się o znalezienie bazy dla balonów gazowych, dzięki czemu mogliby organizować ich start w naszym kraju. – Niestety, ale obecnie zmuszeni jesteśmy startować z Niemiec, gdzie dostępna jest infrastruktura do tankowania balonów wodorem. W naszym kraju nie ma obecnie takiej możliwości. Być może uda nam się taką infrastrukturę stworzyć w Tarnowie? Grupa Azoty produkuje bardzo dużo wodoru dla elektrociepłowni. Niewykluczone, że w przyszłości uda się nawiązać współpracę, dzięki czemu i my otrzymamy trochę tego wodoru dla siebie. Baloniarstwo to bardzo efektowny sport, który przyciąga coraz więcej reklamodawców, a także kibiców. Widać to przede wszystkim na zagranicznych zawodach. Szkoda byłoby nie wykorzystać tego potencjału…
Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl
*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.