Według ostatnich wyliczeń ponad 90 proc. pracowników socjalnych w Polsce stanowią kobiety. Panie pytane o to, dlaczego tak chętnie starają się o taką posadę w ośrodkach pomocy społecznej, w większości odpowiadają identycznie – lubimy pomagać. W Tarnowie i okolicach nie jest inaczej. Okazuje się, że chęć niesienia pomocy innym jest tak duża, że kwestia niskich zarobków, czy życia pod ciągłą presją i w obawie o własne zdrowie, spadają na dalszy plan.

Praca pracowników socjalnych nie należy do najłatwiejszych. Codzienne wizyty w domach rodzin objętych pomocą społeczną, uzupełnianie wielostronicowych raportów oraz nieadekwatne do wykonywanej pracy wynagrodzenie mogą sprawić, że osób chcących spełniać się w tym zawodzie będzie coraz mniej. Okazuje się jednak, że rzeczywistość jest zgoła odmienna i tych, którzy chcą związać swoją przyszłość z ośrodkami pomocy społecznej, nie brakuje.
Według danych z serwisu regiopraca.pl. początkujący, szeregowy pracownik socjalny może liczyć na zarobki w okolicach 1750 złotych netto. – Zarabiamy małe pieniądze, praca jest bardzo niewdzięczna a mimo to, co jakiś czas zgłaszają się do nas osoby, które właśnie ukończyły studia o kierunku: praca socjalna, mają głowę pełną marzeń i ambicje związane z niesieniem pomocy innym ludziom – mówi Ewa Siedlik, zastępca dyrektora w MOPS w Tarnowie. – Obecnie zatrudnionych jest u nas 58 osób, w tym tylko dwóch panów. Na jednego pracownika przypada około 66 rodzin wymagających pomocy. Pracy jest mnóstwo, a niesie ona za sobą niemały stres. Członkowie rodzin, których odwiedzamy, zmagają się z różnymi problemami. Jedni są schorowani, inni uzależnieni od alkoholu, a jeszcze inni chorzy psychicznie. Nigdy nie wiemy, co zastaniemy, przechodząc przez próg mieszkania, do którego wyruszaliśmy w celu przeprowadzenia wywiadu środowiskowego.
O tym, że środowisko, w którym obracają się na co dzień pracownicy socjalni, nie należy do najprzyjemniejszych, świadczą m.in. pisma, które wpływają do placówek, a których autorami są podopieczni ośrodków. – Jesteśmy w nich nazywani k***ami, c**ami, czy dz***ami. Z czasem człowiek się do tego przyzwyczaja i nie zwraca na to większej uwagi. Zdecydowanie mniej przyjemniej wyglądają sytuacje, kiedy z podobnymi zachowaniami spotykamy się już w domu takiej osoby. Tacy ludzie zdolni są do wszystkiego. Bywały sytuacje, że nasi pracownicy siłą byli wyrzucani z domów, rzucano w nich krzesłami, a nawet łamano nosy. Po tragedii w Makowie, gdzie mężczyzna zamordował dwie pracownice socjalne, które odmówiły mu prawa do świadczeń, zmieniono przepisy i na wywiady środowiskowe mamy możliwość zabrać ze sobą policjanta. Oczywiście, nie możemy korzystać z tego przywileju nagminnie, jednak mając już wiedzę, z jakim klientem będziemy mieć do czynienia, odpowiednio wcześniej występujemy o takie wsparcie.
Z pomocy policji korzystają również pracownicy Ośrodka Pomocy Społecznej w Tuchowie. Dyrektor tamtejszej placówki, Marek Słowik mówi, że ze względów bezpieczeństwa na wywiady środowiskowe zamiast jednej osoby, wysyła się dwóch pracowników. – Do tej pory nie mieliśmy sytuacji, aby któryś z naszych pracowników został pobity przez klienta, jednak niebezpieczeństwo czyha również ze strony zwierząt. W czerwcu jedna z osób, która udała się na wywiad środowiskowy, została pogryziona przez psa – mówi dyrektor, który uważa, że zdecydowana większość kobiet pracujących w tym zawodzie wynika przede wszystkim z ich uwarunkowań, a także niskich zarobków w tej branży – W naszym przypadku zatrudnionych mamy dziewięciu pracowników, wśród których nie znajdziemy ani jednego mężczyzny. Pracownik socjalny współpracując z daną rodziną, poznaje wszystkie sprawy, którymi żyją jej członkowie. Dowiaduje się o problemach, chorobach i krokach, jakie jej członkowie planują podjąć, aby wydostać się z kłopotów. Nie od dziś wiadomo, że kobiety dużo lepiej sprawdzają się w sytuacjach, kiedy muszą wejść w dane ognisko domowe, porozmawiać ze starszymi członkami rodziny, czy wysłuchać dzieci. Poza tym trudno mi wyobrazić sobie mężczyznę, który za pensję, jaką otrzymuje pracownik socjalny, byłby w stanie utrzymać rodzinę. Dlatego tak duża liczba pań pracujących w tym zawodzie nie powinna zaskakiwać.
Jak się czuje człowiek, którego przyparto do ściany z nożem przy szyi? Na to pytanie może odpowiedzieć Anna Mikrut, dyrektorka GOPS w Ryglicach, która kilka lat temu przeżyła taką sytuację. – Napastnikiem był dłużnik alimentacyjny. Nie podobała mu się wydana przez nas decyzja. Złapał mnie i przyłożył nóż do szyi. Wiele czasu upłynęło, zanim pozostałym pracownikom udało się go w końcu obezwładnić. W takich sytuacjach człowiek o niczym nie myśli. Albo uda się wyjść cało z sytuacji, albo się nie uda. Po tym zdarzeniu miałam wątpliwości, czy wrócić do pracy, jednak czas goi rany i chęć niesienia pomocy innym okazała się silniejsza, niż strach.
Ewa Siedlik dodaje, że zawód pracownika socjalnego jest misją i osoby, które decydują się na podjęcie tej pracy, wybierają ją właśnie ze względu na zadania, jakie mają do realizacji. – Robimy to nawet kosztem zagrożenia zdrowia i życia, jak i słabych zarobków. Jeżeli pracownik socjalny nie doszuka się w swoim zawodzie misji, nie ma możliwości, aby długo w nim pracował. Nie jest to praca, w której po ośmiu godzinach, zamyka się komputer, pokój i wraca do domu po dobrze przepracowanym dniu. Rodziny, którym pomagamy, cały czas znajdują się w naszych głowach, a niebezpieczeństwo wpisane jest w nasze życie. Część naszych pracowników dwa lata temu przeszło szkolenia z samoobrony, jednak w sytuacjach zagrożenia ciężko zachować spokój i często postępujemy intuicyjnie. Odwiedzając domy naszych klientów, jesteśmy „uzbrojeni” jedynie w długopisy i kartki papieru. Trudno nam w jakikolwiek sposób się bronić, a mimo to innej pracy po prostu sobie nie wyobrażamy.