Piotr Michnikowski – rzeźbiarz, który pokochał konie

Piotr Michnikowski, syn zmarłego w ostatnim czasie aktora filmowego i teatralnego, Wiesława Michnikowskiego, od dziecka fascynuje się końmi. Na co dzień rzeźbiarz, ale również gitarzysta od czterech lat mieszka na terenie hodowli koni w ośrodku w Starych Żukowicach w gminie Lisia Góra i jak sam twierdzi, to właśnie w podtarnowskiej miejscowości odnalazł szczęście oraz radość z życia.

Piotr Michnikowski

O tym, że zamieszkał w Starych Żukowicach, zadecydowało zaproszenie na wystawę, którą zorganizowano na terenie tamtejszej wsi. – Miało to miejsce ponad siedem lat temu. Od razu zakochałem się w tym regionie. W pierwszej kolejności urzekli mnie ludzie oraz ich podejście do zwierząt. Niezliczona ilość koni, które uwielbiałem od dzieciństwa, sprawiły, że coraz częściej zaglądałem w to miejsce. Cztery lata temu w końcu postanowiłem, że zamieszkam tu na stałe – mówi Piotr Michnikowski.

Pan Piotr, warszawiak z krwi i kości od wielu lat zajmuje się rzeźbą w szerokim zakresie, m.in. małą formą rzeźbiarską w brązie, medalierstwem, ceramiką, rzeźbą w kamieniu i drewnie, a także budowaniem instrumentów muzycznych. Jest autorem statuetek będących nagrodami m.in. na festiwalach filmowych: „Warszawski Feniks” – Festiwal Filmów o Tematyce Żydowskiej, Nagrody Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, medalu honorowego Teatru Polskiego Radia oraz wielu statuetek związanych z jeździectwem. Oprócz tego jest także gitarzystą, autorem piosenek, organizatorem końskich warsztatów plastycznych, a także złotym medalistą mistrzostw środowisk twórczych w ujeżdżeniu. – Rzeczywiście nie mogę narzekać w swoim życiu na nudę. Końmi zacząłem interesować się jeszcze jako dziecko. W telewizji emitowanych było mnóstwo westernów. Oczyma wyobraźni wcielałem się w kowbojów zasiadających na koniach. Wielu znajomych namawiało mnie do tego, abym tak jak mój ojciec spróbował sił na planie filmowym, jednak tata starał się zarówno mnie, jak i mojego brata trzymać z daleka od sceny. Powtarzał, że to ciężki kawałek chleba i bardzo niewdzięczny zawód. Konie wydawały się idealną alternatywą. Mając zaledwie kilka lat, uczęszczałem na zajęcia z jeździectwa na warszawskim Służewcu. Ojciec zawsze brał ze sobą kamerę i aparat, aby uwiecznić moje poczynania. Kilkanaście lat później spróbowałem swoich sił w zawodach organizowanych w Zakrzowie. Ostatecznie wygrałem, zdobywając tym samym złoty medal mistrzostw środowisk twórczych w ujeżdżeniu. Z czasem postanowiłem zorganizować końskie warsztaty plastyczne, na które zaprosiłem wielu wybitnych rzeźbiarzy z różnych zakątków świata. Wiedziałem, że konie już zawsze będą obecne w moim życiu.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Łęg Tarnowski: 30 lat czekają na drogę

Nie da się jednak ukryć, że to rzeźba zajmuje w życiu pana Piotra pierwsze miejsce. Pomimo tego, że wśród swoich prac posiada również te z wizerunkami koni, to stanowią one zaledwie niewielki procent dzieł, którymi stara się wyrazić swoje uczucia i dotrzeć do odbiorców. – Mieszkając na terenie ośrodka jeździeckiego, mogłoby się wydawać, że mam mnóstwo czasu na przebywanie z końmi. Niestety większość dnia spędzam w swojej pracowni. Zawód rzeźbiarza w dzisiejszych czasach jest o tyle specyficzny, że należy poświęcić mu się bez reszty, aby później mieć z czego żyć. Na pewno da się odczuć mniejsze zainteresowanie sztuką. Dawniej podchodziłem do niej na zasadzie – wyrzeźbić i sprzedać. Dziś tak już się nie da. Sztukę traktuję, jako język do przekazania czegoś, czego nie da się wyrazić słowami. Większość prac sprzedaję podczas wystaw lub wykonuję daną rzeźbę na specjalne zamówienie, chociaż tych jest coraz mniej. Przebywając w swojej pracowni, zapominam o całym świecie. Swego czasu potrafiłem trzy dni bez żadnej przerwy pracować nad rzeźbą. Po ukończeniu dzieła miałem bardzo wysoką temperaturę, obolałe dłonie i wycieńczony organizm. Mijało kilka dni i dłuto znowu lądowało w mojej dłoni. Po prostu kocham to robić.

Sebastian Czapliński i Piotr Michnikowski

Trzecią pasją w życiu pana Piotra obok rzeźby i koni jest muzyka. Już od najmłodszych lat świetnie grał na gitarze, a z czasem zaczął pisać piosenki. Często eksperymentuje z dźwiękami, tworząc w swojej pracowni… nieznane dotąd instrumenty muzyczne. Jednym z nich są tzw. końskie skrzypce. – Lubię zabawę z dźwiękiem. Do tej pory stworzyłem kilkanaście pozytywek, bębny, kalimbę, śpiewającą butlę, czy końskie skrzypce, które składają się z pudła rezonansowego wykonanego z ceramiki i drewna. Konstrukcja nośna instrumentu zawieszona jest pomiędzy dwiema strunami a gryfem, którego kształt przypomina… głowę konia. Na instrumencie można grać za pomocą smyczka, jak i przy użyciu dłoni. Dźwięk wydobywający się na zewnątrz jest bardzo mocny i „pływający”. Próbował na nim grać nawet wybitny polski kompozytor Krzesimir Dębski, który bardzo go zachwalał – śmieje się pan Piotr dodając, że chciałby w niedalekiej przyszłości wydać płytę z napisanymi przez siebie utworami. – Mam ich około 50. Potrzebuję jeszcze odpowiedniej aranżacji, jednak wszystko jest na dobrej drodze i być może niedługo spełnię swoje kolejne marzenie. Do nagrania płyty na pewno wykorzystałbym wiele instrumentów, które sam stworzyłem. Końcowy efekt mógłby być naprawdę bardzo ciekawy.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Wesele jak z filmu

Wcześniej pan Piotr ma zamiar zorganizować w Starych Żukowicach wystawę plenerową swoich prac. Wszystko miałoby odbyć się pod gołym niebem w towarzystwie tamtejszych koni. – Wiele osób nawet nie wie, że mieszkam na co dzień w Starych Żukowicach. Może warto byłoby się im przedstawić? Chciałbym, aby była to duża impreza, na której nie zabrakłoby znanych postaci ze świata sztuki. Życie w mieście już mi zbrzydło. Nie ciągnie mnie do Warszawy. W Starych Żukowicach znalazłem szczęście i spokój, a przede wszystkim niesamowitych ludzi, z którymi spędzam wspaniałe chwile. To mi w zupełności wystarczy…

Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl
*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *