Maria Mikosz z Ładnej w gminie Skrzyszów od wielu lat zajmuje się garncarstwem. W wybudowanej przydomowej pracowni, przed której wejściem widnieje dumny napis „Ulepione marzenia” tworzy wazony, misy oraz rzeźby, które następnie trafiają w ręce nowych właścicieli. Celem, który postawiła sobie na najbliższe miesiące jest zainteresowanie dzieci oraz dorosłych tym ginącym już zawodem.

Garncarstwo jest jednym z najstarszych zawodów w Polsce. Pierwsze gliniane naczynia pochodzą z okresu około 5400 lat p.n.e. Pani Maria Mikosz stara się kontynuować dzieło swoich przodków. – Zaraził mnie tym jeszcze pradziadek, który potrafił tworzyć niesamowite misy, czy wazony. Podpatrywałam go w pracy, a następnie sama zabierałam się za tworzenie pierwszych rzeźb, czy flakonów. Mimo, iż od najmłodszych lat uwielbiała pracować na kole garncarskim, swojemu hobby mogła oddać się bez reszty dopiero po operacji kręgosłupa. – Prowadziłam własną firmę, zupełnie niezwiązaną z moją pasją. Po operacji przeleżałam w łóżku ponad trzy miesiące, ponieważ nie mogłam się poruszać. Pomyślałam, że może warto byłoby wrócić do tego, w czym przez wiele lat byłam zakochana. Zakupiłam kilkanaście książek poświęconych ceramice. Chłonęłam je dniami i nocami. W końcu postanowiłam otworzyć własny warsztat. Wszystkiego uczyłam się sama. Będąc już na emeryturze miałam na to naprawdę sporo czasu.
Do wybudowanej przydomowej pracowni zakupiła profesjonalny piec, a także niezbędne narzędzia. – Zanim jeszcze miało to miejsce, pierwszą rzeczą, jaką udało mi się stworzyć były rzeźby kotów. Początki były o tyle trudne, że zamiast kupić glinę w sklepie, przygotowałam ją sama z bryłek gliny znalezionych za jednym z… cmentarzy. Wiele wysiłku kosztowało mnie to, aby odpowiednio ją obrobić. Dodatkowo wciąż nie posiadałam profesjonalnego pieca. Swoje rzeźby wypaliłam więc w specjalnie wybudowanym kominku, który znajdował się przed domem. Cały „eksperyment” zakończył się… wybuchem, który miał miejsce o godzinie 1 w nocy! Para, która zebrała się w środku kominka, nie miała miejsca, aby się ulotnić, dlatego po kilku godzinach palenia, nastąpiła detonacja. Na całe szczęście rzeźbom nic się nie stało i do dziś zajmują honorowe miejsce w moim domu – śmieje się pani Maria.
Odkąd sześć lat temu otworzyła swoją pracownię, ta z każdym kolejnym miesiącem wzbogacała się o nową rzeźbę tworząc przy okazji jej specyficzny wystrój. Dziś na półkach wewnątrz budynku możemy zobaczyć wykonane przez panią Marię nie tylko wazony, czy misy, ale również sowy, myszy, drzewa, a nawet… element fontanny w kształcie Pinokia! – Z racji tego, że traktuję to jako hobby, nigdy nie zwracałam uwagi na pieniądze. Większość stworzonych przedmiotów rozdaję rodzinie i bliskim. Zdarzały się większe zamówienia, jak chociażby jednego z hoteli w Zakopanem, który zamówił ponad metrowy wazon, za który ostatecznie zapłacono mi około 300 zł. Są to jednak sporadyczne przypadki. Dziś ludzie nie doceniają rękodzieła. Kiedy jadę na kiermasz, biorę ze sobą przedmioty o maksymalnej wartości 5-10 zł, ponieważ wiem, że mimo iż wiele osób zachwyconych jest moimi pracami, nie wyłoży za nie większych pieniędzy. Główną rolę odgrywa cena, więc chińskie produkty są na topie. Sama nigdy nie skupiam się również na masowej produkcji. Dziesięć identycznych przedmiotów, to maksimum jakie mogę stworzyć. Większa ilość mnie męczy i nie daje satysfakcji. Garncarstwo to jednocześnie twórczość i otwartość umysłu na nowe pomysły i rozwiązania. Do dziś pamiętam klienta, który zapragnął… ceramiczny grill ogrodowy. Pomimo zużycia ponad 40 kg gliny, ostatecznie nie udało mi się zrealizować zadania. Grill składał się z kilku elementów, które po pewnym czasie popękały. Wciąż mam jednak wielką chęć zrealizowania tego projektu, ponieważ z informacji jakie posiadam, nikt do tej pory nawet nie spróbował się go podjąć.
Do swojej pracy oprócz profesjonalnego koła garncarskiego używa gładzików, dzięki którym powstają wzory na flakonach, czy wazonach, pędzli malarskich, wałeczków do rozwałkowania gliny a także, noży, widelców, czy łyżeczek. – Zajęcie to wymaga sporej dokładności oraz spokoju. Jest również bardzo pracochłonne. Uformowanie wymarzonego przez nas przedmiotu jest efektem dziesiątek przeprowadzonych wcześniej prób. Następnie gotowe wyschnięte formy wypalamy w piecu na biskwit, czyli wstępnie spieczoną masę ceramiczną. Taki wypał trwa około 6 godzin i przebiega w temperaturze 800 stopni. Gotowy biskwit możemy poszkliwić. Szkliwo możemy nakładać na biskwit na różne sposoby, np. zanurzyć w nim pracę, albo polać ją szkliwem. Przy małych formach najczęściej jednak używamy pędzla. Poszkliwione prace wypala się następnie w temperaturze 1100 stopni przez nawet 10 godzin. To pokazuje, jak wiele czasu zajmuje otrzymanie gotowego produktu.
Pani Maria już od jakiegoś czasu współpracuje z tarnowskimi szkołami, a także placówkami z pobliskich gmin,w których organizuje warsztaty dla uczniów, ucząc ich „ceramicznego fachu”. – Najczęściej dyrektorzy szkół udostępniają mi dwie godziny lekcyjne, podczas których wraz z uczniami tworzymy misy lub koszyki na kole garncarskim. Chciałabym, aby ten zawód przetrwał kolejne lata, jednak już dziś widzę, że może być o to naprawdę ciężko, ponieważ zdecydowana większość dzieci jest zaniedbana przez swoich rodziców. Dużą część czasu spędzają przed komputerem i telewizorem. Coraz mniej uczniów podstawówek w okresie dorastania spędza czas z kredkami i kartką papieru, czy plasteliną.
Chcąc rozpowszechnić garncarstwo w naszym regionie, pani Maria postanowiła, że już 1 czerwca, z okazji Dnia Dziecka jej pracownia będzie otwarta od rana do wieczora dla dzieci, które chciałyby nauczyć się tworzyć ceramiczne dzieła na kole garncarskim. – Poza tym planuję, aby w każdy czwartek, również dorośli mieli możliwość spędzenia swojego wolnego czasu w sposób aktywny, a przede wszystkim twórczy. W tym dniu, od rana do nocy, będą mogli za symboliczną opłatą, która pokryłaby przede wszystkim zakup produktów, stworzyć własną, unikatową rzeźbę. Chciałabym udowodnić w ten sposób, że każdy może ulepić swoje marzenia. Wystarczy tylko odrobina chęci i… gliny.
Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl
*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.