Jakub Zając: „Belfer” otworzył mi drzwi

Z Jakubem Zającem, aktorem pochodzącym z Tarnowa, który zagrał już w takich produkcjach jak: „Belfer”, „Najlepszy”, „Czuwaj”, „Monument”, a już wkrótce wcieli się w rolę młodego Zenka Martyniuka, legendy polskiej sceny disco polo, o którym powstaje film biograficzny, rozmawia Sebastian Czapliński.

Jakub Zając (fot. filmpolski.pl)

Jakub Zając, czyli aktor z przypadku?

Można tak powiedzieć. Zaczęło się niewinnie od szkolnego przedstawienia jeszcze w czasach gimnazjum. Początkowo robiliśmy łatwe rzeczy. Mieliśmy po 15 lat, więc przede wszystkim graliśmy przedstawienia dla rodziców, czy bawiliśmy się w teatr luminescencyjny. Dosyć szybko zdecydowałem jednak, że pójdę do szkoły teatralnej.

Dorastając w Tarnowie, który nie jest metropolią i brakuje mu szkół teatralnych, trudniej o karierę w tej branży?

Bez wątpienia Tarnów jest mniejszy od Warszawy, Łodzi czy Krakowa. Nie ma tutaj również, aż tak wielu możliwości rozwoju. Znam jednak sporo osób, które pochodzą z jeszcze mniejszych miejscowości niż Tarnów, a odnoszą znaczące sukcesy. Wychodzę z założenia, że jeżeli dysponujesz odpowiednim samozaparciem i dążysz do realizacji marzeń, to jesteś w stanie osiągnąć sukces. Oczywiście w przeciwieństwie do osób mieszkających w dużych miastach, tarnowianin jest często zmuszony wyjechać w poszukiwaniu szczęścia, ale nie uważam, abyśmy byli przez to w mniej uprzywilejowanej sytuacji. W przypadku egzaminów do szkoły teatralnej nie liczy się to, skąd pochodzisz. Wybitny amerykański aktor, Marlon Brando powiedział kiedyś, że o zostaniu aktorem decyduje 25 proc. talentu, 25 proc. pracy i 50 proc. szczęścia. I taka jest prawda. Trzeba tylko znaleźć się w odpowiednim miejscu i czasie z odpowiednimi ludźmi.

Tobie to szczęście dopisywało podwójnie. Nie dość, że dostałeś się do wymarzonej szkoły, to dodatkowo błyskawicznie zaproponowano ci grę w serialu „Belfer”.

Było to dla mnie wielkie zaskoczenie. Propozycję gry w „Belfrze” otrzymałem kilka dni po ogłoszeniu listy studentów. Castingi odbywały się w całej Polsce. Zgłosiło się mnóstwo ludzi, a jednak postawiono na mnie. Znów zadziałało szczęście. Trafiłem na świetnego reżysera. Rok później Łukasz Palkowski zaproponował mi kolejną rolę w filmie „Najlepszy”. Bardzo miło wspominam to spotkanie. Tak naprawdę to on otworzył mi drzwi do zawodu. Na planie spotkałem mnóstwo znakomitych aktorów z Maciejem Stuhrem, Łukaszem Simlatem czy Magdaleną Cielecką na czele. Nikt nie dawał poczucia, że jest dłużej w zawodzie i to było fantastyczne. Dzięki współpracy z nimi dużo się nauczyłem.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Tarnów: Pałac Młodzieży chce oddać skatepark

Nie brakuje głosów, że to właśnie „Belfer” otworzył drzwi do dalszej kariery wielu młodym aktorom, którzy pojawili się na planie tego serialu.

I trudno się z tym nie zgodzić. „Belfer” pozwolił nie tylko mi, ale i innym moim kolegom i koleżankom przebić się do kolejnych produkcji. Serial spotkał się z rewelacyjnym odbiorem wśród widzów. Cieszył się bardzo dobrą oglądalnością. Z bliska mogłem przyjrzeć się, jak wygląda wysokiej klasy kino. Nie zabrakło również sytuacji, które na zawsze pozostaną w mojej pamięci, jak chociażby scena, podczas której uciekałem na skuterze przez las. Nigdy wcześniej tego nie robiłem, a nauka jazdy zajęła mi 10 minut. Co prawda na planie byli kaskaderzy, którzy w każdej chwili mogli mnie zastąpić, jednak opanowałem pojazd na tyle dobrze, że sam postanowiłem zagrać w tej scenie.

Po „Belfrze” dość szybko pojawiły się kolejne produkcje z twoim udziałem takie jak: „Najlepszy”, „Czuwaj”, czy „Monument”. Pracę na planie przy tych filmach dało się porównać do tej, z którą spotkałeś się przy kręceniu serialu?

Każdy z tych filmów jest różny. Nie da się ich wrzucić do jednego worka. Każda produkcja przedstawia zupełnie inną historię. Gdybym miał wskazać rolę, która była najtrudniejsza, również nie jestem w stanie tego zrobić. Sama praca wyglądała bardzo podobnie, przychodziłem, robiłem swoje i wracałem do domu.

Teatr również nie jest ci obcy. Pod koniec ubiegłego roku podczas prestiżowego Międzynarodowego Festiwalu Studenckiego w Moskwie zdobyłeś główną nagrodę za rolę Maurycego Stiefela w „Przebudzeniu wiosny”.

Ta nagroda jest dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Mogę nawet zaryzykować, że jak dotąd największym w mojej przygodzie z aktorstwem. Nie patrzę jednak wstecz. Cały czas stawiam sobie nowe cele. Teatru w żaden sposób nie da się porównać do filmu. To kompletnie inna bajka. Przede wszystkim używa się innych środków wyrazu. Poza tym czas na planie filmowym ciągnie się w nieskończoność. Nieraz po nakręceniu jednej sceny czekasz 3-4 godziny, aż ponownie staniesz przed kamerą. W teatrze wszystko dzieje się błyskawicznie. Grając ponad półtoragodzinne spektakle, czasami mam wrażenie, jakby wszystko trwało 15 minut. Skupiasz się na swojej roli i jesteś jakby w innym świecie. Chciałbym regularnie grać w teatrze, ale dla aktora w tak młodym wieku, jak ja, który jest dopiero na początku swojej przygody z tym zawodem, jest to wręcz niemożliwe. Praca w teatrze wymaga dyspozycyjności. Jeżeli kręcisz jeden, drugi, trzeci film, jest to nie do pogodzenia. Moim wielkim marzeniem jest wcielenie się w postać Artura z „Tanga” Sławomira Mrożka. Jest to dla mnie bardzo ważny dramat, dzięki któremu w pewnym sensie zakochałem się w teatrze. Wierzę, że kiedyś będzie mi dane zagrać tę postać.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Tarnowscy rycerze ruszają na bitwę!
Jakub Zając i Sebastian Czapliński

Zamiast Artura, już niedługo wcielisz się w rolę młodego Zenona Martyniuka, ikony muzyki disco polo, o którym powstaje film biograficzny. Długo trzeba było przekonywać cię do tego projektu?

Po przeczytaniu scenariusza stwierdziłem, że jest to ciekawa i dobrze napisana historia. Zdjęcia przebiegają bardzo sprawnie. 1/3 pracy praktycznie za nami. Ta postać wymaga ode mnie sporego zaangażowania, ale sprawia mi też dużo frajdy.

Jak bardzo zmieniło się twoje życie w ciągu ostatnich czterech lat?

Życie zawodowe na pewno w pewnym stopniu ewoluowało, ale jeszcze tak bardzo tego nie odczuwam. Do tej pory tylko dwa razy zostałem zaczepiony przez ludzi na ulicy, którzy kojarzyli mnie z roli Krystiana Wróblewskiego z serialu „Belfer”. Nie dążę do popularności. Uważam, że mogłaby mi bardziej zaszkodzić, niż pomóc. Cały czas chciałbym się kształcić i robić to, co lubię. Obecnie mieszkam w Warszawie i Tarnów odwiedzam bardzo rzadko. Kocham to miasto, więc każdą spędzoną tutaj chwilę staram się wykorzystać w 100 proc.

Słyszałem, że poza filmem kręcą cię również podróże?

Mam nawet jedno marzenie z tym związane. Chciałbym za kilka lat kupić Volkswagena T1 i przemierzyć nim całe Stany Zjednoczone. Swoją wycieczkę zakończyłbym dopiero w Los Angeles. Znajdę trochę czasu, zaoszczędzę pieniądze i na pewno to zrobię.

Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl

*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *