Z pochodzącym z Tarnowa ks. Maciejem Fleszarem, który od pięciu lat przebywa na misji w Republice Konga, rozmawia Sebastian Czapliński.
W 2015 roku wyjechał ksiądz na misje do Republiki Konga. To był bilet w jedną stronę?
Po pięciu spędzonych w Kongu uznaję, że wyjazd na misje do Afryki był dobrą decyzją. Oczywiście przed jej podjęciem miałem w sobie pewien lęk, ale jego pokonanie przyniosło mi wolność. Zanim przybyłem do Afryki, kojarzyła mi się ona przede wszystkim z żyrafami, słoniami i z murzynkiem Bambo. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna. Trafiłem do samej stolicy kraju, która pod względem urbanistycznym nie wiele odstaje od reszty tzw. cywilizowanego świata. Wydaje mi się, że żaden misjonarz nie żałuje decyzji o misjach.
Jednym z głównych celów jest budowa kompleksu parafialnego w Brazzaville, w tym kościoła p.w. św. Jana Pawła II…
Rzeczywiście trzy lata temu wraz z moim kolegą ks. Karolem Kuźmą pochodzącym z diecezji tarnowskiej rozpoczęliśmy budowę nowej parafii pw. św. Jana Pawła II, w której planie znajduje się kościół, szkoła oraz przechodnia lekarska. Obecnie jesteśmy na etapie budowy szkoły, dzięki której nasi parafianie zyskają miejsce regularnej formacji szkolno-katechetycznej. Prace budowlane ruszyły w styczniu tego roku pod hasłem „100 cegieł na 100-lecie urodzin Karola Wojtyły”. Chodzi tutaj o mobilizację tych wszystkich, którzy chcieliby uczcić rocznicę urodzin Papieża-Polaka składając mu symboliczny upominek w postaci 100 cegieł na budowę naszej szkoły w Brazzaville. W obecnej chwili nasze prace budowlane zostały całkowicie wstrzymane w związku z pandemią. Mamy jednak nadzieję, że przerwa nie potrwa zbyt długo…
Koronawirus daje się we znaki również w Kongu?
Według oficjalnych danych, do tej pory odnotowano w Kongu 207 zachorowań. 8 osób zmarło, a 19 osób udało się wyleczyć. Nie ma jednak wątpliwości co do tego, że dane te są mocno zaniżone, ponieważ lekarzom trudno jest dotrzeć do wszystkich chorych. Większość potwierdzonych przypadków dotyczy samej stolicy, ale trudno powiedzieć jak przedstawia się sytuacja na prowincji, gdzie brakuje jakiegokolwiek dostępu do opieki medycznej. Myślę, że w przypadku Afryki wszelkie dane powinny być brane z odpowiednim dystansem.
Nie ma jednak sytuacji, że ludzie umierają na ulicach?
Nie. W żadnym wypadku. Co więcej, nie zauważyłem, aby śmiertelność wzrosła tutaj w jakikolwiek sposób. Sądzę, że problem samej pandemii może okazać się nieco wyolbrzymiony, ale na pewno nie należy go lekceważyć. Dobrze, że się o nim mówi, bo dzięki temu Kongijczycy stają się nieco ostrożniejsi. Na przykładzie Republiki Konga mogę jednak powiedzieć, że problemem większym od koronawirusa jest w Afryce AIDS, a już na pewno malaria, która nieustannie zbiera swoje olbrzymie pokłosie. W związku z powyższym koronawirus niewiele zmienił w świadomości Afrykańczyków, którzy już od chwili samego poczęcia żyją w obliczu śmiertelnych chorób. Trudno zatem jest mówić o jakimś dodatkowym strachu związanym z pandemią.
Pewne restrykcje zostały jednak wprowadzone…
I to dosyć spore. Przede wszystkim wprowadzono stan wyjątkowy i godzinę policyjną, wstrzymano ruch samochodów, a zakupy można robić tylko trzy razy w tygodniu. Wydaje mi się, że są to ograniczenia o wiele bardziej rygorystyczne, niż te, które wprowadzono w Polsce. Trzeba przy tym wspomnieć, że Kongijczycy w przeciwieństwie do Polaków większość dnia przebywają na ulicy, a ich domy służą jedynie do tego, aby w nich przenocować. Zmuszenie do pozostania w czterech ścianach jest dla nich wyzwaniem, z którym w praktyce trudno się im zmierzyć.
Maseczki również wprowadzono?
Owszem, noszenie maseczek jest zalecane, ale nie jest one obowiązkowe. Często zauważam, że posiadacze maseczek noszą je na głowie, na szyi, ale nie na ustach, co związane jest z wysokimi w tej części Afryki temperaturami. Poza tym nie wszyscy mogą sobie pozwolić na zakup takiej maseczki, której cena przekracza koszty związane z dziennym wyżywieniem.
Życie księdza też uległo sporej zmianie?
Myślę, że nie tylko moje, ale wszystkich pracujących w Kongu kapłanów. Już 19 marca kongijski rząd zdecydował o całkowitym zamknięciu wszystkich miejsc kultu religijnego. Od tamtego dnia kapłani odcięci zostali od swoich wiernych, a wierni od swoich kapłanów. Zabronione jest również organizowanie pogrzebów. Pozostaje nam jedynie modlitwa i telefon. Jako duszpasterze parafii pozbawionej jeszcze plebani, schronienie znaleźliśmy na plebanii u naszego tarnowskiego kolegi ks. Bogdana Piotrowskiego, która z dnia na dzień zamieniła się w mały klasztor. Razem z naszymi kongijskimi współbraćmi trwamy w nieustającej modlitwie za Kongo i za cały świat. Gdybyśmy próbowali organizować publiczne nabożeństwa, na pewno zostalibyśmy aresztowani przez policję lub wojsko, których patrol jest teraz znacznie wzmożony.
Dla Kongijczyków brak nabożeństw to spory problem?
Kongijczycy podobnie jak wszyscy Afrykanie, to ludzie z natury religijni. Warto przy tym zaznaczyć, że w naszej parafii każdego dnia modli się od 100 do 500 osób, a w niedzielę ich liczba dochodzi do 1500. Zamknięcie miejsc kultu stało się dla nich ogromnym ciosem. W obecnej sytuacji istotną rolę odgrywają tzw. domowe kościoły, czyli po prostu rodzinne domy chrześcijan, z którymi pozostajemy w nieustannym kontakcie duchowym i telefonicznym. Lokalna telewizja i radio jako media laickie niestety nie transmitują żadnych nabożeństw, a poza tym nie wszyscy nasi wierni mają dostęp do mediów.
Media podobnie jak w Polsce żyją koronawirusem?
Koronawirus jest na pewno tematem numer 1, podobnie jak w każdym zakątku świata. Trudno jednak powiedzieć, które informacje przekazywane przez lokalne media są prawdziwe, a które fałszywe. Świetnym przykładem przekazu informacji były ostatnie wybory w czasie, których zabrakło dostępu do internetu. Miejscowy operator winą za tę sytuację obarczył… rekiny, które miały przegryźć światłowód położony na dnie oceanu. Myślę, że Kongo, podobnie jak cała Afryka oczekuje teraz na pomoc Europy. Media co prawda pokazują zdjęcia dostarczonych tutaj maseczek, produktów żywnościowych i środków do dezynfekcji, ale nie wiemy, do kogo one docierają…
Czuje się ksiądz bezpieczny?
Chyba nie mogę powiedzieć, żebym czuł się w Kongu specjalnie zagrożony. Nie wydaje mi się, żeby zagrożenie to było tutaj większe niż w innych częściach świata. Oczywiście, jeżeli mielibyśmy porównać służbę medyczną w Afryce, do tej jaka jest w Europie, to na pewno różnica byłaby kolosalna. Rodzina kongijskiego pacjenta pokrywa nie tylko koszty jego pobytu w szpitalu, ale także zaopatruje go w pożywienie, lekarstwa i wszelkiego rodzaju środki opatrunkowe. Samo przygotowywanie posiłków dokonuje się najczęściej w rodzinnych koczowiskach, które organizowane są wokół szpitali.
Nie myślał ksiądz o tym, aby na jakiś czas wrócić do Polski?
Dwa miesiące temu Komisja Episkopatu Polski ds. Misji w porozumieniu z Ministerstwem Spraw Zagranicznych wystosowała list do wszystkich polskich misjonarzy, w którym zaproponowała im powrót do kraju. Z tego, co wiem, nikt z nich nie zdecydował się jednak na taki krok. Wszyscy uznaliśmy jednomyślnie, że tego typu decyzja byłaby pewnego rodzaju zdradą i dezercją wobec powierzonych nam ludzi. Stan wyjątkowy w Kongu potrwa jeszcze do 11 maja. Zobaczymy, co będzie później. Jestem w ciągłym kontakcie ze swoją rodziną, która jak to rodzina, obawia się o moje zdrowie. Myślę jednak, że ona sama znajduje się teraz w takim samym niebezpieczeństwie jak ja. Koronawirus może dopaść każdego z nas, niezależnie od tego, czy stanie się to w Europie, czy też w Afryce…
Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl
*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.
Comments are closed, but trackbacks and pingbacks are open.