Z Marcinem Zbigniewem Wojciechem, jednym z najbardziej popularnych polskich stand-uperów w Polsce, który już 7 kwietnia wystąpi w Tarnowskim Centrum Kultury, rozmawia Sebastian Czapliński.

Ciężko jest rozśmieszać ludzi?
To zależy. W swoim „zawodzie” siedzę już 12 lat. Początkowo występowałem w kabarecie, a od siedmiu lat już samodzielnie staram się tworzyć show, którego celem jest uzyskanie uśmiechu na twarzach osób przychodzących na moje występy. Bywa z tym różnie i wpływ ma na to wiele czynników, jak chociażby wcześniej stworzona przez organizatora kolejność, która decyduje, w którym momencie masz pojawić się na scenie. Ludzie mogą być już zmęczeni wcześniejszymi występami twoich kolegów po fachu, a twój „spektakl” po prostu prześpią. Nie inaczej jest z żartami. Jednego coś rozbawi, a ktoś inny będzie siedział niewzruszony, dlatego pisząc swoje nowe teksty, sprawdzam je po kilka razy, aby wiedzieć, w którym momencie zrobić pauzę, a kiedy w żadnym wypadku się nie zająknąć, by nie spalić dobrego żartu.
Pochodzisz z Rybnika, miasta na Górnym Śląsku, a więc rejonu, z którym kojarzonych jest wiele znanych polskich kabaretów, czy stand-uperów…
I przez to pewnie łatwiej było mi dostać się na scenę. Miałem szansę poznać osoby, które wcześniej widziałem tylko w telewizji, jak chociażby chłopaków z Kabaretu Młodych Panów, którzy niejednokrotnie doradzali mi w kwestiach związanych z grą na scenie. Co roku w moim mieście organizowana jest również Rybnicka Jesień Kabaretowa, dzięki której nawiązałem znajomości z kabareciarzami z innych zakątków kraju.
Mówiłeś o tym, że na początku występowałeś w kabarecie. W porównaniu ze stand-upem, to zapewne dwa różne światy?
Rzeczywiście. W moim odczuciu niemal każdy może zostać kabareciarzem, ale już nie każdy może zostać stand-uperem. Stand-up jest zdecydowanie trudniejszym kawałkiem chleba. Na scenie jestem sam. Końcowy sukces programu, z którym występuję zależy wyłącznie ode mnie i muszę polegać tylko na sobie. Czasami jest tak, że żart bardziej bawi mnie, niż publiczność. Wówczas trzeba potrafić odpowiednio zareagować. Kabaret wiele rzeczy wybacza. Widownia skupia się wówczas na kilku osobach. Odpowiedzialność jest nieco mniejsza.
Bo aby być dobrym stand-uperem…
… sam talent nie wystarczy. Od samego początku musimy nastawić się na ciężką pracę i sukcesywnie dążyć do celu. Pisanie programu może zająć pół godziny, ale innym razem nie napiszemy go przez kilka dni, ponieważ po prostu nie mamy na niego pomysłu. Odpowiednia mimika, przemyślane teksty, to wszystko sprawia, że nasze szanse na sukces w tym „zawodzie” rosną. Według mnie najważniejsza jest jednak charyzma. Kiedy jesteś pewny siebie i już na starcie zdobywasz sympatię publiczności, to wiesz, że możesz pozwolić sobie na więcej. A to bardzo ułatwia sprawę.
Twój najbliższy występ w Tarnowie, to kolejne potwierdzenie tego, że stand-up w naszym kraju jest coraz popularniejszy?
To będzie moja trzecia wizyta w waszym mieście. Raz nawet prowadziłem imprezę podczas eliminacji do PAKI. Dzięki popularyzacji stand-upu w telewizji, czy Internetowi jest on obecny w różnych zakątkach Polski, a nie tak dawno występy organizowane były tylko w większych miastach. Teraz się to zmienia. Trudno nie zauważyć, że ludzie pokochali tę twórczość. Wciąż zdarzają się sytuacje, że ktoś jest zdziwiony, czy wręcz zszokowany językiem, jaki często pojawia się w tego typu występach, bo przekleństwa są tutaj na porządku dziennym. Ostre poczucie humoru jest jednak czymś, co charakteryzuje stand-up, więc ci, którzy mogą czuć się urażeni tego typu występami, nadal w pierwszej kolejności wybierają kabarety.
Dialogi z publicznością również są na porządku dziennym. Zdarza się, że widownia daje popalić?
Oczywiście. Czasami trzeba uważać na żarty, bo coś, co rozśmieszy mieszkańców Śląska, nie zadziała na mieszkańców Warszawy i na odwrót. Zresztą nigdy nie powiem, że program, nad którym pracowałem dniami i nocami jest już ukończony. On tak naprawdę ewoluuje z każdym kolejnym występem. To, jak w danej chwili reaguje publiczność sprawia, że na bieżąco trzeba wprowadzać poprawki. Zdarzały się występy, które tylko w połowie trzymały się wcześniej ustalonego schematu, a druga połowa, to była totalna improwizacja. Nie ukrywam, że były też sytuacje, w których to publiczność pociągała niejako za sznurki. Do dziś pamiętam jeden z występów, podczas którego mocno wstawiony mężczyzna z widowni cały czas wtrącał się w mój tekst. Kilka jego docinek było na tyle zabawnych, że nawet pozostała część publiczności „poszła w tę grę”. Z czasem jednak był już na tyle męczący, że nawet i oni kazali mu się po prostu zamknąć. Mój program był już wówczas przede wszystkim improwizacją, a na pocieszenie pozostały mi jedynie przeprosiny podchmielonego pana, który jednak zamiast mnie przeprosił… zupełnie innego komika (śmiech).
W USA wygląda to chyba nieco inaczej?
Stany Zjednoczone, to kolebka światowego stand-upu. W zasadzie, to właśnie tam wszystko się zaczęło. O ile w Polsce wciąż jest to zjawisko, które dopiero powoli rośnie w siłę, o tyle w USA już od kilku lat istnieją specjalne kluby zaopatrzone w miejsca do siedzenia, stoliki oraz scenę. Dodatkowo podczas tzw. open mike praktycznie każdy może stanąć przed widownią i rozpocząć swój występ. Dzięki tego typu formule ten gatunek jest niezwykle przyjazny dla początkujących artystów i bardzo łatwo jest tam rozpocząć karierę stand-upera. Sam przez wiele lat wzorowałem się na takich postaciach, jak Piotr Bałtroczyk, czy Tomasz Jachimek, jednak dopiero widząc występy Robina Williamsa, Georga Carlina, czy Dave’a Chappelle’a zrozumiałem o co w tym wszystkim chodzi. Stany Zjednoczone są wzorem, do którego powinniśmy dążyć.
Program, z którym wystąpisz w Tarnowie nosi nazwę „Tylko dla dorosłych”. Tytuł sporo mówi o tym, czego należy się spodziewać…
I tak i nie. Zawsze zaznaczam, że jeżeli ktoś chce się wybrać na taki występ całą rodziną, to niech lepiej zmieni zdanie i postawi na kabaret. Mimo wszystko dzieci nie powinny słyszeć o wszystkim, co mam do przekazania dorosłej części widowni. Nie jest jednak też tak, że należy spodziewać się samych przekleństw, czy wulgarnego języka. W swoim programie poruszam sprawy życiowe, które dotyczą przede wszystkim mojej osoby. Dzielę się swoimi obserwacjami związanymi z różnymi aspektami życia społecznego. Polityki staram się w to wszystko nie mieszać, ponieważ w ciągu miesiąca wszystko zmienia się, jak w kalejdoskopie i sam nie potrafię nad tym wszystkim nadążyć.
Sporo obiecujesz sobie po występie w naszym mieście?
Pozytywne podchodzę do tego występu. Mam już spore doświadczenie, więc nie mam większych obaw. Gorąco wierzę w to, że na widowni zasiądzie naprawdę duża grupa ludzi chcących nie tylko się pośmiać, ale również bliżej poznać stand-up, ponieważ telewizja, czy filmiki na You Tube w ogóle nie oddają tego, co dzieje się podczas takich występów na żywo. Specjalnych życzeń nie mam. No może jedno. Poznać za kulisami niesamowitą dziewczynę, z którą znajomość nie skończy się tylko na niewinnym pocałunku… (śmiech)
Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl
*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.