Ostre cięcie w… podziemiu

Otwarte galerie handlowe, otwarte przedszkola i żłobki, a zakłady fryzjerskie i kosmetyczne nadal zamknięte… Tak jeszcze niedawno wyglądał obraz naszego kraju. Polski rząd podjął jednak w końcu decyzję, iż zakłady fryzjerskie oraz salony kosmetyczne od 18 maja mogą ponownie obsługiwać klientów. Fryzjerzy odetchnęli z ulgą, bo do tej pory spora część z nich mimo przewidzianych drakońskich kar, obcinała klientów w swoich domach lub na dojazdach. Ryzykowali, bo woleli zapłacić karę, niż zbankrutować.

W Polsce salonów fryzjerskich i kosmetycznych jest około 130 tys. Zapewniają one pracę ponad 300 tys. osobom. (Fot. Canva.com)

Zanim jeszcze polski rząd podjął decyzję o otwarciu salonów fryzjerskich, na tarnowskich ulicach widać było mnóstwo ludzi, po których fryzurach można było wywnioskować, że dawno nie odwiedzili zakładu fryzjerskiego. Nie brakowało jednak i takich osób, które włosy miały zadbane i ułożone. Jak to się stało?
– Nie, nie mam nikogo w rodzinie, kto potrafi strzyc włosy. Udało mi się zdobyć namiar na fryzjera, który działa w tzw. podziemiu fryzjerskim. Strzygł włosy pomimo zakazu w swoim domu. W moim odczuciu, luzowanie obostrzeń polegające na tym, że otwieramy galerie handlowe, przedszkola i żłobki, a nadal nie pozwalaliśmy działać fryzjerom, czy kosmetyczkom, to jakieś nieporozumienie. W galeriach handlowych kasjerzy obsługują dziennie po kilkaset osób, ludzie w zamkniętych halach spędzają po kilka godzin, a 20-minutowy kontakt na linii fryzjer-klient był zakazany. W żadnym wypadku nie dziwię się fryzjerom, którzy postanowili działać w tym czasie na swoją rękę. Inaczej już dawno straciliby swoje biznesy – mówi jeden z tarnowian, których spotkaliśmy na rynku.
Od 1 kwietnia formalnie zamknięto wszystkie punkty kosmetyczne, usługowe, fryzjerskie, rehabilitacyjne i masażu oraz gabinety tatuażu. Nie wolno było także realizować wizyt domowych związanych z wykonywaniem tych usług. Pomimo ryzyka poniesienia kary w wysokości nawet 30 tys. zł, fryzjerów, którzy zdecydowali się realizować swoje usługi w tzw. podziemiu, było mnóstwo. Co ciekawe, samo znalezienie fryzjera gotowego do obsługi klienta w domu nie stanowiło także większego problemu. Wystarczyło wejść na jeden z portali z ogłoszeniami, by znaleźć aktywne oferty.
– Strzygłem klientów praktycznie od początku wprowadzenia zakazu. Przede wszystkim zajmowałem się włosami stałych klientów i klientek, do których miałem zaufanie i wiedziałem, że nie podadzą mnie na policję – mówi pan Marcin, fryzjer z kilkunastoletnim stażem, który nie ma wątpliwości, że bez podziemnego fryzjerstwa po prostu nie przetrwałby na rynku. – I tak jest źle, ponieważ liczba klientów spadła praktycznie o połowę. Staram się robić, co mogę, aby wyżywić rodzinę. Musiałem oczywiście podnieść nieco ceny, ponieważ nie dość, że ryzykowałem ewentualnym zarażeniem się koronawirusem, to dodatkowo ryzykowałem również karą, która mogłaby mnie spotkać za nielegalną pracę. Przed epidemią koronawirusa strzygłem mężczyzn za 15 zł. Teraz robię to za 22 zł. Kobiety płacą również sporo więcej, ale chętnych nie brakuje. Ludzie przecież chodzą po ulicach, wychodzą do pracy, do sklepu i chcą dobrze się prezentować. Zamknięcie zakładów kosmetycznych i fryzjerskich na tak długi okres sprawiło, że gdyby nie podziemne działalności, większość z nas byłaby zaniedbana, przez co obraz przygnębionych ludzi, zamkniętych w domach jeszcze bardziej działałby na wyobraźnię.
W Polsce salonów fryzjerskich i kosmetycznych jest około 130 tys. Zapewniają one pracę ponad 300 tys. osobom. Dodatkowo oprócz tego są jeszcze usługodawcy pracujący w domach klientek, często „na czarno”. Aż 94 proc. salonów kosmetycznych i fryzjerskich, które wzięły udział w badaniu przeprowadzonym w pierwszy majowy weekend przez Ogólnopolskie Stowarzyszenie Stylistów Paznokci Fantasmagorie we współpracy z Federacją Beauty Pro, mówi o braku dochodów w swoich firmach w wyniku wprowadzenia stanu epidemii koronawirusa. Co ciekawe, 86 proc. przedsiębiorców ocenia, że jeśli restrykcje będą się przedłużać, to w ciągu sześciu miesięcy mogą zostać zmuszeni do zamknięcia swoich działalności.
Pani Izabela, która również z powodu epidemii koronawirusa musiała zamknąć zakład fryzjerski, swoich klientów oraz członków ich rodzin strzygła przez ten czas albo u siebie w domu, w specjalnie zorganizowanym pomieszczeniu, które zaadaptowano na mały zakład fryzjerski, albo na dojazdach. – Preferowałam przede wszystkim formę, w której to klienci przyjeżdżali do mnie. Po pierwsze nie traciłam czasu na dojazd, dzięki czemu mogłam obsłużyć większą ilość klientów, a po drugie szanse na to, że mogłabym zarazić się koronawirusem u siebie, były znacznie mniejsze, niż w przypadku odwiedzenia czyjegoś domu. Na brak zainteresowania nie narzekałam. Codziennie obsługiwałam po kilkunastu klientów. Jeżeli ktoś dzwonił do mnie z prośbą o zajęcie się jego fryzurą, najczęściej za jednym zamachem strzygłam klientkę, jej męża oraz ich dzieci. Mój zakład fryzjerski cały czas był zamknięty, ale mam znajomą w Warszawie, która pomimo zakazu działała w swoim zakładzie. Robiła to jednak w dość oryginalny sposób. Żaluzje w lokalu miała zasłonięte, z klientami umawiała się na telefon, a żeby wejść do lokalu, trzeba było podać… specjalne hasło. To już partyzantka przez duże „P”. Najbardziej bulwersującą sprawą było to, kiedy włączałam telewizję i widziałam tych wszystkich prezenterów telewizyjnych, czy polityków, którzy wyglądali jak spod igły. Szaremu obywatelowi zakazywali wizyty w salonie fryzjerskim, a sami właśnie co zostali ostrzyżeni. To absurd!
Najlepszym dowodem tego, jak bardzo jesteśmy stęsknieni wizyty w salonie fryzjerskim lub kosmetycznym są wyniki sondażu „Na co czekamy po pandemii” przeprowadzonego przez IMAS International na zlecenie Krajowego Rejestru Długów. Najbardziej pożądaną usługą wskazaną przez ankietowanych jest właśnie wizyta w salonie fryzjerskim i kosmetycznym. Wskazało tak 58,4 proc. badanych, niezależnie od wieku, płci i miejsca zamieszkania.
W ubiegłym tygodniu polski rząd zadecydował, że od 18 maja zakłady fryzjerskie mogą ponownie obsługiwać klientów. Fryzjerzy mogą obcinać klientów w swoich zakładach, ale na specjalnych zasadach. Wśród nich znalazły się mówiące m.in. o tym, że przyjmowanie klientów następuje wyłącznie po wcześniejszym umówieniu za pomocą środków zdalnych, a poczekalnie są wyłączone z użytku. Dodatkowo w dniu poprzedzającym planowaną wizytę personel kontaktuje się z klientem w celu potwierdzenia wizyty. Jeśli klient pojawi się w salonie bez maseczki ochronnej/rękawiczek jednorazowych, aby usługa mogła się odbyć, pracownicy salonu muszą mu je zapewnić. Ciekawostką jest również fakt, że peleryny wielorazowe będzie można wykorzystać, ale jedynie po przeprowadzonej odpowiedniej dezynfekcji lub wypraniu w temperaturze min. 600 stopni Celsjusza z użyciem detergentu po każdym kliencie. Pomimo tak wygórowanych wymagań, klientów nie powinno jednak zabraknąć…

WARTO PRZECZYTAĆ:   Jaka nazwa, taka droga

* Na prośbę fryzjerów ich imiona w artykule zostały zmienione.

Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl

*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.

Comments are closed, but trackbacks and pingbacks are open.