– Wierzę, że druga runda zarówno dla mnie, jak i dla klubu nie będzie gorsza niż ta, która właśnie się zakończyła i wraz z kibicami Termaliki będziemy mieć na koniec sezonu wiele powodów do radości – mówi Patryk Fryc, obrońca Bruk-Bet Termaliki Nieciecza.
Gdyby przed rozpoczęciem sezonu, ktoś powiedział panu, że po 20. kolejkach będziecie na czwartym miejscu w lidze zapewne wziąłby pan to w ciemno?
Zdecydowanie tak. W ubiegłym sezonie byliśmy beniaminkiem w Ekstraklasie i o utrzymanie w lidze walczyliśmy praktycznie do ostatniej kolejki. Teraz jesteśmy dojrzalszym i bardziej doświadczonym zespołem, który potrafi grać, jak równy z równym z najlepszymi w Polsce. Fakt, że pokonaliśmy u siebie Legię, czy Lechię na wyjeździe świadczy o tym, że już nikt nie lekceważy Termaliki.
Co miało wpływ na taką metamorfozę?
Na pewno wpływ miało na to wiele czynników. Doszło do nas kilku wartościowych piłkarzy, a my sami okrzepliśmy już w Ekstraklasie. Bezpośrednie przygotowanie do meczów też nie jest bez znaczenia. Od niedawna używamy nawet… drona, który śledzi nasz każdy ruch w grze i na treningu. Dzięki niemu trener wie na co stać każdego zawodnika, na jakiej pozycji najlepiej się czuje i w zależności od rywala – jakie zadania taktycznie będzie dobrze wypełniał na boisku. Faktem jest, że jako drużyna nie utrzymujemy się zbyt długo przy piłce, przez co sporo kibiców uważa, że gramy zbyt defensywnie, a wręcz brzydko, jednak mówiąc szczerze – mi to nie przeszkadza. Dopóki taki styl przynosi nam zwycięstwa, nie warto go zmieniać.
W dobrych wynikach nie przeszkodziła nawet międzynarodowa szatnia, którą ostatnio dysponuje wasz zespół.
Zgadza się. Mamy w zespole kilku Słowaków, Ukraińców, Brazylijczyka, Łotysza i Bośniaka, jednak atmosfera jest naprawdę świetna. Wszyscy dogadujemy się bez najmniejszego problemu. Większość zagranicznych kolegów już dobrze porozumiewa się w naszym języku, a z innymi rozmawiamy po angielsku. Zresztą, oni sami również nie narzekają na swoich polskich kolegów. Nie mieli problemów z aklimatyzacją. Brazylijczyk Guilherme przyszedł do nas z rumuńskiej Steauy Bukareszt i już na pierwszym treningu pokazał, jak niesamowite ma umiejętności. Kiedy widzisz, że ktoś może pomóc zespołowi, z miejsca przyjmujesz go jak swojego.
Pan, jako jeden z nielicznych piłkarzy „Słoników” może pochwalić się tym, że zagrał we wszystkich dotychczasowych spotkaniach.
Tak, to mój pierwszy taki przypadek w karierze. Zawsze miałem jakieś problemy zdrowotne, przez co nie mogłem grać we wszystkich meczach. Tym razem było inaczej, z czego bardzo się cieszę. Trener Czesław Michniewicz mi zaufał, a ja staram mu się za to odwdzięczyć na boisku.
Kilku wpadek jednak nie uniknęliście. Najmniej mile wspomina Pan 0:5 z Pogonią w Szczecinie?
To był słaby mecz w naszym wykonaniu, jednak na końcowy efekt nałożyło się kilka innych czynników. Tydzień wcześniej graliśmy u siebie z Górnikiem Łęczna, po czym na drugi dzień wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy na drugi koniec Polski na mecz z Wigrami Suwałki, by zaraz po nim udać się na mecz do Szczecina. Większość czasu spędziliśmy więc w autokarze, niż przygotowując się do meczu. 0:5 nie jest przyjemnym wynikiem, ale niewiele zabrakło bym jeszcze gorzej wspominał mecz z Arką w Gdyni. I wcale nie chodzi o końcowy rezultat, bo przecież wygraliśmy tamto spotkanie. Chodzi o faul, jaki popełnił na mnie piłkarz Arki – Miroslav Bożok. O mały włos, a mógłbym schodzić z boiska ze złamaną nogą. Piłkarz rywali został za ten faul zdyskwalifikowany aż na cztery mecze. Na następny dzień zadzwonił do mnie i przepraszał. Nie jestem pamiętliwy, więc mu wybaczyłem, jednak do tragedii nie było daleko…
Pomimo zaledwie 23 lat, Termalica jest pana ósmym klubem w karierze…
Nie ukrywam, że trochę tej futbolowej Polski zwiedziłem. Grałem m.in. w Stali Mielec, Flocie Świnoujście, czy Wiśle Kraków. Teraz jestem w Termalice i bardzo się z tego cieszę. Na co dzień mieszkam wraz z innymi piłkarzami „Słoników” na jednym z tarnowskich osiedli. W Tarnowie czuję się niemal, jak w domu. Urodziłem się w Krośnie, więc na Podkarpaciu mam rodzinę i przyjaciół, którzy zresztą bardzo często przyjeżdżają na stadion w Niecieczy.
W Termalice gra pan już czwarty sezon, więc w porównaniu z występami w Wiśle Kraków, czy Flocie Świnoujście jest to naprawdę kawał czasu…
W Wiśle Kraków zagrałem tylko trzy mecze. Mimo wszystko bardzo cieszyłem się, że było mi dane zagrać w tak dużym klubie, z wieloletnią tradycją. Zobaczyłem z bliska, jak funkcjonują takie zespoły od środka. Zresztą to właśnie w Wiśle zadebiutowałem w meczu Ekstraklasy. Flota Świnoujście to zupełnie inna historia. Poziom nieporównywalnie niższy, niż w Krakowie, czy nawet Niecieczy, ale dla mnie to był i tak duży przeskok, bowiem przechodziłem do klubu występującego na zapleczu Ekstraklasy z III ligowego Partyzanta Targowiska. Problemem były jednak pieniądze. Nie były one wówczas dla mnie priorytetową sprawą, ale czasami brakowało ich na normalne życie. Dlatego dziś cieszę się, że mogę reprezentować barwy tak profesjonalnego klubu, jakim Termalica.
Pana syn, niespełna trzyletni Alan podobno już podpatruje ojca na boisku i rokuje na równie dobrego piłkarza.
Uwielbia oglądać piłkę nożną. Rozpoznaje już herby poszczególnych drużyn, a także zna z nazwiska moich klubowych kolegów. Zdarza mu się nawet zaśpiewać stadionowe przyśpiewki. Często gramy razem w piłkę, jednak na pewno nie będę go zmuszał do tego, aby miał zostać kiedyś piłkarzem. Decyzję o przyszłości podejmie sam. Widać jednak, że piłka sprawia mu wiele radości.
Nadal będziecie razem grywać w piłkę w Tarnowie? Mamy przerwę zimową, a nie od dziś wiadomo, że to idealny moment do zmiany barw klubowych.
Na razie nigdzie się nie wybieram. Jestem w stałym kontakcie ze swoim menadżerem, jednak na obecną chwilę nie rozważam żadnych propozycji, co do zmiany klubu. Mam ważny kontrakt z Termaliką i czuję się tutaj dobrze. W przerwie zimowej chciałbym w głównej mierze skupić się na rodzinie i wypoczynku. Na ewentualny transfer przyjdzie jeszcze czas.
W rundzie wiosennej powalczycie o puchary?
Przede wszystkim skupiamy się na zajęciu miejsca w górnej ósemce po rundzie zasadniczej, co zapewniłoby nam bezpieczne utrzymanie. Jeżeli uda się osiągnąć ten cel, to wszystko jest możliwe. Jeżeli chodzi o moją osobę, to chciałbym w końcu zdobyć gola lub zaliczyć asystę w jakimś spotkaniu, bo w tym sezonie jeszcze tego nie zrobiłem i nie ukrywam, że trochę mi to doskwiera. Wierzę, że druga runda zarówno dla mnie, jak i dla klubu nie będzie gorsza niż ta, która właśnie się zakończyła i wraz z kibicami Termaliki będziemy mieć na koniec sezonu wiele powodów do radości.
Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl
*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.