– Cracovia? To co tam się działo, to był skandal. Trener Stawowy zaprosił mnie na testy. Mam zagrać z jakąś drugą drużyną Cracovii, gdzie zawodnicy mają najzwyczajniej w świecie wyj*** na piłkę nożną. Miałem wrażenie, że oni przychodzą sobie pograć w piłkę, tylko po to, aby schudnąć. To nie miało nic wspólnego z piłką nożną, a przynajmniej z profesjonalnym podejściem do niej – mówi Paweł Wojciechowski, były zawodnik holenderskiego Heerenveen, a obecnie białoruskiego FK Mińsk.
Paweł Wojciechowski |
Gdy grałeś jeszcze w Holandii, debiut w Heerenveen miałeś wymarzony. Mecz z AZ Alkmaar i od razu gol. Nie wierzę, że nie myślałeś wtedy, że to wszystko potoczy się zupełnie inaczej.
Oczywiście, że tak myślałem. Myślami byłem już nawet przy debiucie w pierwszej reprezentacji. Niestety kontuzje przeszkodziły mi w realizacji tego celu. Straciłem przez to wiele czasu, ale uważam, że dużo jeszcze przede mną. Patrzę na to też z innej strony. Dla tak młodego chłopaka, jakim byłem wówczas, wyjazd do Holandii to była prawdziwa szkoła życia. Przez pół roku mieszkałem u holenderskiej rodziny, dzięki której szybciej nauczyłem się języka. Życie tam sporo różniło się od tego, które miałem wcześniej w Polsce.
Młody chłopak, nowy kraj, sporo pokus…
Było wiele pokus, ale mnie to w życiu nigdy nie interesowało. Kiedy jeździłem chociażby do Amsterdamu, to co chwila przechodziłem koło jakiegoś Coffee shopu. Mnie to jednak nie kręciło. Moim celem od początku był futbol i to na nim się skupiałem. Od nocnego życia trzymałem się z daleka.
A czy po tym świetnym debiucie nie zaszumiało ci chociaż przez chwilę w głowie?
Nie. W żadnym wypadku. Ja w Heerenveen nie zarabiałem żadnych dużych pieniędzy. Wiedziałem, że bramka w debiucie, to dopiero początek drogi na szczyt. Dla mnie liczyła się piłka. Byłem odporny na przysłowiową „sodówkę”, chociaż nie ukrywam, że przez kilka dni, od pamiętnego gola z Alkmaar, telefony od dziennikarzy się urywały. Cieszyłem się ze swojego sukcesu i zainteresowanie mediów sprawiało mi dużą przyjemność, lecz nie robiło to jednak na mnie większego wrażenia.
Holandia, to był jednak inny piłkarski świat, który do tej pory miałeś okazję poznać.
Zdecydowanie. Trafiłem do Heerenveen, gdzie miałem do dyspozycji 15 boisk treningowych. To był kosmos! Bez wątpienia był to mój najlepszy okres w karierze. W końcu zamieniłem jednak Holandię na Białoruś i to na pewno był krok w tył w mojej piłkarskiej karierze. Przede wszystkim trafiłem do kraju, gdzie piłka nie jest na pierwszym miejscu. Tutaj na mecze przychodzi od 2 tys. do 5 tys. ludzi. Najważniejsze było dla mnie jednak to, aby zacząć regularnie grać w piłkę. Stąd ten krok.
Gdybyś był hokeistą, to Białoruś byłaby pewnie logicznym posunięciem. A jak wygląda to pod względem piłkarskim?
Był to w jakimś sensie wybór desperacki. Próbowałem załapać się do jakiegoś klubu, najczęściej były to polskie zespoły, ale nikt mnie nie chciał. Pojawiła się oferta z Białorusi, więc postanowiłem zaryzykować. Dlaczego nie? Tutaj chciałem odbudować swoją formę i okazało się to całkiem niezłym wyborem. Pokazałem się z dobrej strony, strzelając kilka bramek. Padały już zapytania pod moim adresem z kilku klubów ukraińskich, czy rosyjskich, więc Białoruś wcale nie była złym rozwiązaniem.
Najlepszy zawodnik miesiąca, 2. miejsce w plebiscycie na najlepszego obcokrajowca rundy jesiennej na Białorusi. To już znaczne osiągnięcia.
Tak i to wszystko w krótkim czasie. Tak jak wspomniałem wcześniej, FK Mińsk z początku był wyborem desperackim. Nie chciałem pozostać bez klubu. A teraz z perspektywy czasu patrzę na to, że to był naprawdę dobry wybór, bo dzięki temu znowu zacząłem grać. Mogłem po raz kolejny w siebie uwierzyć.
Na Białorusi żyje się dobrze?
Jest naprawdę w porządku. Zdarzają się zabawne sytuacje, jak chociażby taka, że o godzinie 13.00 wszystkie auta stoją w korku, bo prezydent Łukaszenka jedzie w tym momencie na obiad w eskorcie policji. Do tego można się jednak przyzwyczaić. Jeżeli chodzi o bezpieczeństwo, to nigdy nie spotkałem się z wandalizmem, bądź bandytyzmem na ulicach. Uważam nawet, że w Polsce mamy z tym o wiele większy problem, niż ma to miejsce na Białorusi.
Kontuzje. Zdecydowanie przystopowały Twoją karierę.
Najbardziej przeżyłem swoją pierwszą kontuzję. Prawie codziennie płakałem. Nawet mój tata raz zadał mi pytanie: czy będę kończył z futbolem? Wtedy zrozumiałem, że mam jeszcze wiele w piłce do zrobienia i udowodnienia.
Anri Khagush. Powiedziałeś o nim swego czasu, że to chłopak, który ma nie po kolei w głowie.
A jak ma mieć po kolei, skoro w jednym sezonie dostaje 3 czerwone i 14 żółtych kartek? Przecież to jest skandal! Grał w lidze rosyjskiej w Rubinie Kazań i podpisał kontrakt z Tarpiedą Żodino. W drugim swoim spotkaniu wykluczył mnie z gry na rok czasu… Chłopak był nieźle nabuzowany. To była 5, bądź 10 minuta gry. Dostałem piłkę, ledwo zdążyłem się odwrócić i już leżałem na ziemi. Wiedziałem, ze już nie wstanę. Zerwałem więzadła krzyżowe w kolanie.
Dzisiaj byłbyś w innym miejscu, gdyby nie te kontuzje?
Myślę, że tak. Ciężko mi o tym mówić, bo to naprawdę boli, ale uważam, że na pewno nie byłbym zawodnikiem FK Mińsk. Mam nadzieję, że w styczniu będę trenował już na pełnych obrotach. Myślę, że już w listopadzie mógłbym zacząć grać w piłkę, ale chyba nie warto ryzykować. Lepiej poczekać i w pełni zdrowia na nowo przystąpić do futbolu.
Wracając do Białorusi. Ten kraj, to również BATE Borysów, które dla polskich zespołów stało się wzorem do naśladowania.
Wiesz ilu w BATE gra obcokrajowców? Tam są praktycznie sami Białorusini. To oni robili przez kilka sezonów Champions League dla Białorusi. Sukces rodzi się w głowie. Uważam, że siłą BATE jest zespół. Oni są zespołem nie tylko na boisku, ale również poza nim. Niejednokrotnie widzę ich, jak chodzą razem po mieście, jak siedzą na trybunach podczas meczów hokeja. Może to jest właśnie ich główną siłą i tajemnicą sukcesu?
A polski futbol co roku kompromituje się na arenie europejskiej.
Nie mam pojęcia dlaczego tak jest. Polskim zawodnikom nie brakuje niczego. Mają wszystko! Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie dlaczego nie podążamy w kierunku w jakim powinniśmy podążać. Zauważyłem, że polskim drużynom zdecydowanie lepiej wychodzi gra przeciwko teoretycznie mocniejszym ekipom. Potrafimy grać z kontry i na tym budujemy swoją siłę. Grać pozycyjnie nie potrafimy. W ligach zagranicznych Polacy przeważnie są uzupełnieniem składów, a nie pełnią wiodących ról. Później, kiedy chcemy stworzyć z nich zespół, nie umiemy stworzyć dobrze funkcjonującego teamu. Polski piłkarz za mało od siebie wymaga. Zadowala się małymi sukcesami i nie dąży do realizacji jeszcze większych wyzwań. Zagra kilka dobrych spotkań w polskiej Ekstraklasie i ma status gwiazdy. A gdzie polskiej Ekstraklasie do Premiership, La Liga, czy nawet Ligue1?
Polski piłkarz nie daje z siebie 100%?
Czasami oglądając mecz przed telewizorem ma się takie wrażenie. Oglądasz i widzisz, że jest mało ruchu wśród pomocników i napastników, mało pomysłu na grę.
A może winni takiemu stanu rzeczy nie są polscy piłkarze tylko polscy trenerzy, którzy nie potrafią odnaleźć się w futbolowym świecie?
Polski trener dopiero uczy się europejskiej myśli szkoleniowej. Widziałem to chociażby, gdy trenowałem przez jakiś czas w Lechii Gdańsk u boku „Bobo” Kaczmarka, który mimo iż współpracował blisko z Leo Beenhakkerem, to nie miał tego europejskiego warsztatu trenerskiego. Wydawało mi się, że uważał, iż trenerkę wyssał z mlekiem matki, a wcale tak nie było. W Holandii piłkarz ma bardzo przyjacielskie stosunki z trenerem. Wręcz koleżeńskie. Ale kiedy masz pracować, to pracujesz i nie ma zmiłuj się. Na Białorusi jest zupełnie inaczej. Podczas mojego pierwszego spotkania z trenerem, kiedy powiedziałem mu na „ty”, bo nie mówiłem zbyt dobrze po rosyjsku, zostałem pouczony przez jego asystenta, abym w ten sposób się do niego nie zwracał. Drużyna powinna być jak rodzina. Wszyscy powinni trzymać się razem, ale tak jak nie raz bywa w rodzinie, ktoś kogoś od czasu do czasu musi „opieprzyć” i nie należy się wtedy obrażać, tylko zabrać się do ciężkiej pracy. To jest nasz zawód.
Bolączką polskich zespołów jest również to, że my boimy się dać szansę młodym graczom. W takiej Anglii 20 latek, to zawodnik podstawowego składu. U nas wystawienie w podstawowej „11” tak młodego piłkarza jest wydarzeniem na skalę ogólnokrajową…
Skandalem jest to, że sprowadzamy przeciętnych obcokrajowców, a nie dajemy szansy młodym polskim zawodnikom. Za takie pieniądze, za które sprowadzamy faceta z Estonii, Łotwy, Litwy, itp., moglibyśmy spokojnie dać szansę dwóm, czy nawet pięciu młodym naszym chłopakom. Czy Widzew odstaje w tej chwili od innych zespołów Ekstraklasy? Zobaczysz, że ta drużyna nie spadnie z ligi, a grają tam ludzie, którzy nie zarabiają więcej, niż 5 tys. zł. To pokazuje, że nasza liga wcale nie jest silna, jak co niektórzy uważają. Praktycznie każdy daje sobie w niej radę i ja również dałbym sobie radę. Dlaczego nie stawiamy na młodych Polaków? Nie wiem. Wszędzie na świecie zarabia się pieniądze na zdolnych wychowankach, tylko nie w Polsce. W Holandii jeżeli masz jeszcze rok ważny kontrakt, to albo go przedłużasz, albo odchodzisz z klubu, aby ten mógł na tobie zarobić. I to wszystko wychodzi im na dobre. W Polsce tego nie ma.
Wychodzi na to, że trudno jest być w Polsce młodym polskim piłkarzem.
Jestem Polakiem, ale nie czuję się polskim piłkarzem, bo styczności z Ekstraklasą nie miałem w ogóle. Gdybym dziś miał holenderski paszport, to o znalezienie pracodawcy w Polsce miałbym o wiele łatwiej, niż będąc rodzimym zawodnikiem. Zobacz do jakiego absurdu doszliśmy. Zaraz znalazłby się w lidze zespół, który by się mną zainteresował, a czego nie zrobił żaden zespół, gdy tu wracałem. Nikt nie pamiętał moich występów z reprezentacji młodzieżowych, czy nawet tych kilku spotkań z holenderskiej Eredivisie. Nikt.
Nikt?
Osobiście nie mam do nikogo żalu. Mam żal do ogółu, bo szukamy zawodników tam gdzie nie trzeba. Tak jak wspomniałem wcześniej byłem w Lechii Gdańsk, ale mnie nie chciano. Kiedy natomiast chciałem tylko potrenować z zespołem Śląska Wrocław, aby utrzymać formę, trener Orest Lenczyk powiedział, że on nie zna tego chłopaka i nie chce, abym z nimi trenował. Zadzwoniłem nawet w tej sprawie do trenera Barylskiego, który był asystentem Lenczyka, a z którym znałem się od wielu, wielu lat. Usłyszałem z jego ust, że na następny dzień do mnie oddzwoni, tylko przegada sprawę z Lenczykiem. Zadzwonił następnego dnia, a ja usłyszałem, że nic z tym nie da się zrobić, że trenera Lenczyka w żaden sposób nie da się przekonać.
W innych polskich klubach też próbowałeś szczęścia?
Swego czasu pojechałem z tatą do Lubina na giełdę samochodową, która znajduje się obok stadionu Zagłębia. Zauważyłem, że trenował ich pierwszy zespół, a wśród nich Michal Papadopoulos, z którym znałem się z czasów przygody z Heerenveen. Przywitałem się z nim, pogadaliśmy chwilkę. Zauważył to ówczesny trener Zagłębia Pavel Hapal. Podszedł do nas i zapytał mnie skąd znam się z Michalem? Odpowiedziałem, że znamy się za czasów gry w Heerenveen, że teraz jestem wolnym zawodnikiem i szukam klubu. Trener Zagłębia wyjął z kieszeni telefon i poprosił, abym podał mu swój numer. Obiecał, że na pewno oddzwoni. Podałem mu go, ale… nie oddzwonił.
Podobno próbowałeś również swoich sił w Cracovii.
To co tam się działo, to był skandal. Trener Stawowy zaprosił mnie na testy. Mam zagrać z jakąś drugą drużyną Cracovii, gdzie zawodnicy mają najzwyczajniej w świecie wyjebane na piłkę nożną. Miałem wrażenie, że oni przychodzą sobie pograć w piłkę, tylko po to aby schudnąć. To nie miało nic wspólnego z piłką nożną, a przynajmniej z profesjonalnym podejściem do niej. Nie byłem przecież anonimowym piłkarzem, a tak mnie potraktowano. W końcu się wkurzyłem i podszedłem do trenera Stawowego z zapytaniem co dalej z moją przyszłością w tym klubie? On przez te kilka dni, które przebywałem z tym zespołem nie zamienił ze mną słowa. A wiesz co usłyszałem z jego ust? Pytanie – gdzie teraz mieszkam? Myślałem, że padnę, gdy to usłyszałem. Powiedziałem mu, że mieszkam tu niedaleko bazy treningowej Cracovii w skandalicznych warunkach, gdzie do dyspozycji mam tylko łóżko i szafkę w pokoju. Nie było internetu, nie dostawaliśmy jedzenia. Razem z Edgarem Bernhardtem chodziliśmy razem na miasto, by kupić sobie coś, aby nie być głodnym. Miałem już dość. Po rozmowie z trenerem Stawowym, na następny dzień spakowałem się i powiedziałem, że jadę do domu. Nie chciałem brać udziału w tym cyrku.
Może popełniłeś błąd wyjeżdżając w tak młodym wieku zagranicę?
Nie wiem czy teraz wyjechałbym jeszcze raz w tak młodym wieku. Widzę, że wielu moim kolegom udało wypromować się w Ekstraklasie. Ja też mogłem podążyć tą drogą. Z drugiej strony, kto wie czy w ogóle zadebiutowałbym w lidze? A kilku zawodników przez to, że nie dostało szansy zostało totalnie piłkarsko zniszczonych. Ja chciałem wyjechać. Za wszelką cenę. Nawet mój tata powtarzał, że nawet jeżeli wyjedziesz i się nie uda, to spokojnie będziesz mógł wrócić do Polski. Pograsz na zachodzie i tutaj później przyjmą cię z otwartymi rękoma. A tak się nie stało. Człowieku, ja byłem do wzięcia za zero złotych! Kumasz? Za zero złotych! Co to był za problem dać mi szansę? Strzeliłbym 14 bramek, tak jak Robert Demjan, bo to nie jest żaden wyczyn i odchodzę później do zagranicznego klubu za milion euro. Na tym powinny budować swoją siłę polskie kluby. Całe szczęście, że z Jagiellonii odszedł Tomek Kupisz, bo za chwilę wygasłby mu kontrakt i odszedłby za darmo. Nasze kluby nie zarabiają na niczym! Zarabiają kasę na 10 tys. kibiców, którzy przyjdą na mecz, a wydadzą dwa razy więcej na pensje dla zawodników.
Uważasz, że spokojnie poradziłbyś sobie w niejednym polskim klubie?
A dlaczego nie? Zdecydowanie! Liga polska w żadnym stopniu nie jest lepsza od ligi białoruskiej. Różnice polegają na tym, że w Polsce mamy lepsze stadiony, otoczkę wokół futbolu i pieniądze. Poziom na pewno pod względem czysto sportowym nie jest lepszy. Kiedy oglądałem w akcji piłkarzy Lecha Poznań w spotkaniu z Żalgirisem Wilno, to aż przykro było patrzeć. Powiem ci szczerze, ze gdybym przyjechał do Polski ze swoim FK Mińsk i zagrał 10 spotkań z Lechem, to my wygralibyśmy pięć spotkań, a drugie pięć wygrałby zespół z Poznania. To byłyby bardzo wyrównane mecze. Na pewno Lech by nas nie zdeklasował.
Dużej konkurencji w Polsce byś nie miał. Od lat mamy przecież problem z napastnikami.
Mamy, ale to nie oznacza, że nie mamy zawodników, którzy są typowymi „lisami pola karnego”. Mamy ich i to multum, tylko nie potrafimy ich odpowiednio wykorzystać. Artur Sobiech. On jest takim zawodnikiem. Lewandowski również. Ostatnio oglądałem jego wszystkie bramki od momentu występów w Zniczu Pruszków. W 90% były to bramki z piątego metra wypracowane przez bocznych pomocników, bądź obrońców. On innych bramek nie strzela! Ale świadczy to o tym, że on się z tym urodził! Podobne umiejętności ma Sobiech. Uważam, że i ja mam podobne predyspozycje. W około dwudziestu spotkaniach młodzieżowych reprezentacji Polski, mam w swoim dorobku 13 bramek. To naprawdę przyzwoity rezultat. Uzdolnionych napastników w Polsce nie brakuje. Niestety nie są oni odpowiednio prowadzeni, a następnie wykorzystywani.
Lewandowski w kadrze też nie strzela za dużo.
W Borussii strzela, a to oznacza, że może cały problem nie polega w Lewandowskim, a w tych którzy te piłki mają mu dogrywać. Problemem kadry jest brak drugiej linii. Nie mamy zawodników, którzy potrafią przytrzymać piłkę, zrobić z nią kółko i zagrać prostopadłe podanie do napastnika.
Twoje plany na najbliższą przyszłość to pewnie wrócić do pełni sił po kontuzji?
Wyzdrowieć. To najważniejsze. A później zobaczymy. Może lepiej, abyś nie przywiązywał się do Mińska, bo kto wie co za chwilę się wydarzy. Zainteresowanie moją osobą na Białorusi jest naprawdę duże, mimo iż jestem obecnie kontuzjowany. Szkoda, że żadna z polskich drużyn nie przejawia jakiegokolwiek zainteresowania, bo nie ukrywam, że chciałbym spróbować sił w naszej Ekstraklasie. Jestem ambitny. Uwielbiam wyzwania i grę „o coś”. Strzelę kilkanaście bramek na Białorusi, zainteresuje się mną poważniejszy klub i zagram kiedyś w reprezentacji. Taki miałem cel zanim zostałem piłkarzem i będę z całych sił dążył do jego realizacji…