Czy już wkrótce zamiast dodatkowych godzin jazdy samochodem z instruktorem będziemy jeździć po mieście w towarzystwie naszego rodzica? Nie jest to wykluczone. Ministerstwo Infrastruktury pracuje obecnie nad zmianą zasad w procesie szkolenia kierowców na kursach na prawo jazdy. Według nowych przepisów tuż po ukończeniu kursu praktycznego kursanci będą mogli jeździć samochodami z rodzicem lub opiekunem prawnym, aż do momentu przystąpienia do egzaminu na prawo jazdy. Pomysł już teraz budzi wiele emocji.

Obecnie osoba, która ukończyła podstawowy kurs na prawo jazdy w ośrodku szkolenia kierowców, jeśli nie czuje się zbyt pewnie przed przystąpieniem do egzaminu państwowego, może skorzystać ze szkolenia uzupełniającego. W Tarnowie każda dodatkowa godzina jazdy „po mieście” to wydatek 40-50 zł. W jaki sposób zaoszczędzić te pieniądze? Przedstawiciele ministerstwa infrastruktury chcą, aby kursanci przed egzaminem na prawo jazdy mieli możliwość ćwiczenia pod okiem rodziców. Osoba, która ukończyła szkolenie, przed przystąpieniem do egzaminu na prawo jazdy otrzymałaby możliwość legalnego zdobywania doświadczenia za kierownicą pod okiem swojego opiekuna prawnego. Pomysł nie jest nowy, ponieważ podobne rozwiązania funkcjonują już m.in. w USA, czy Wielkiej Brytanii.
Zadowolenia z takiego obrotu spraw nie ukrywają na pewno kursanci, którzy twierdzą, że nie tylko zaoszczędzą w ten sposób pieniądze, ale również będą mieli możliwość podszkolenia swojej techniki jazdy pod okiem rodzica. – Kiedy dokupujesz godziny w ośrodku szkolenia kierowców, musisz się liczyć z większym wydatkiem. Jedna dodatkowo godzina nie wystarczy. Trzeba wykupić ich co najmniej pięć, aby przyniosły jakikolwiek efekt. Na dodatkowe godziny wydałam już ponad 250 zł, a i tak do egzaminu podchodzę już trzeci raz. To chyba najlepszy dowód na to, że dodatkowo wydane pieniądze wcale nie gwarantują sukcesu. Jazda z rodzicem mogłaby okazać się zdecydowanie lepszym rozwiązaniem. Nie dość, że nie zwracalibyśmy uwagi na czas, jeżdżąc po mieście tyle, ile nam się podoba, to dodatkowo pieniądze zostawałyby w naszej kieszeni – mówi jedna z kursantek.
Opiekun prawny kursanta lub jego rodzic mogliby uczyć swoją pociechę jazdy samochodem tylko w przypadku, jeśli ukończy on naukę w ośrodku szkolenia kierowców. Warto dodać, że w myśl proponowanych zmian kursant wcale nie będzie musiał spieszyć się ze zdawaniem egzaminu, ponieważ czas między szkoleniem w OSK a egzaminem będzie mógł wynieść rok, a nawet dwa lata! Samochód, w którym rodzic miałby szkolić swoje dziecko, będzie musiał być dodatkowo oznakowany. Co ciekawe nie będzie musiał być za to wyposażony w pedał hamulca po prawej stronie, tak jak ma to miejsce w przypadku pojazdów z ośrodków szkolenia kierowców. Warunki spełnić będzie musiał również opiekun, który musi legitymować się minimum pięcioletnim stażem w posiadaniu prawa jazdy.
Proponowane zmiany przede wszystkim nie podobają się właścicielom ośrodków szkolenia kierowców, którzy twierdzą, że na drogach zrobi się niebezpiecznie. – Nie wyobrażam sobie, aby osoba, która 20 lat temu zdawała egzamin na prawo jazdy, uczyła teraz młodego kierowcę, jak poruszać się po drogach – nie kryje swojego oburzenia, Janusz Nowak, właściciel szkoły jazdy, Auto-Lex. – Doświadczeni kierowcy często mają złe nawyki jak ciągłe trzymanie dłoni na skrzyni biegów, czy stopy na sprzęgle. Nasza 30-godzinna praca z kursantem w jednej chwili może pójść na marne. Co w sytuacji, jeżeli rodzic od 10 lat jest posiadaczem prawa jazdy, ale od wielu lat nie zasiadał za kółkiem? Kto poniesie odpowiedzialność za posadzenie obok takiej osoby młodego człowieka, który dopiero uczy się prowadzić samochód? Ministerstwo chciałoby uprościć przyszłym kierowcom życie, a skutek może być zupełnie inny i na drogach będzie zdecydowanie niebezpieczniej niż teraz. Rodzic nie posiadając po swojej stronie pedału hamulca, nie będzie w stanie szybko zareagować na błąd za kierownicą swojej pociechy. W przypadku kolizji, kto będzie za nią odpowiedzialny? Trudno ukarać punktami karnymi kogoś, kto jeszcze nie ma prawa jazdy. Ciekawą kwestią wydaje się również to, jak na skutek ewentualnych zmian w przepisach zachowają się firmy ubezpieczeniowe. Opcje są dwie albo nie będą brali odpowiedzialności za zdarzenia, do jakich może dochodzić podczas takich szkoleń, albo wprowadzą do swojej oferty dodatkowe i nietanie, polisy szkoleniowe, co w ostateczności może doprowadzić do tego, że opcja „kursu rodzicielskiego” będzie i tak zdecydowanie droższą niż wykupienie kolejnych godzin jazdy „po mieście” w ośrodkach szkolenia kierowców.
Tadeusz Michałek, egzaminator nadzorujący Małopolskiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Tarnowie pytany o proponowane przez ministerstwo zmiany przepisów twierdzi, że mogą okazać się one dla kursantów korzystne, ale pod pewnymi warunkami. – Najważniejsze jest to, aby zmiany nie wpłynęły negatywnie na bezpieczeństwo kierowców i pieszych. Uważam, że każdy rodzic, który chciałby uczyć swoje dziecko jazdy samochodem, powinien wcześniej przejść odpowiedni kurs. Tylko w ten sposób będziemy mieć pewność, że kursant trafia w odpowiednie ręce. Dodatkowe ubezpieczenia pojazdów również są koniecznością. Nie wyobrażam sobie, aby samochody, którymi poruszali się kursanci i ich rodzice nie miały dodatkowych zabezpieczeń, jak chociażby pedał hamulca dla rodzica. Trzeba również zastanowić się nad okresem, w którym kursant może poruszać się samochodem z rodzicem, jako pasażerem. Mówi się nawet o dwóch latach, a według mnie to zdecydowanie zbyt długi czas. Może dochodzić wówczas do wielu nadużyć i po drogach będzie jeździło wielu kierowców, którzy nie przystąpili do egzaminu na prawo jazdy, ponieważ prawo pozwala im poruszać się po jezdni bez odpowiednich dokumentów – mówi Tadeusz Michałek, który dodaje jednocześnie, że zdarzyło mu się już egzaminować kursantkę, która do egzaminu podchodziła właśnie po „kursie rodzicielskim”. – Była to 19-letnia dziewczyna, która od wielu lat mieszkała w Irlandii, gdzie taki przepis funkcjonuje już od dłuższego czasu. Byłem oczarowany jej umiejętnościami radzenia sobie za kółkiem. Było widać, że rodzice świetnie nauczyli ją jeździć samochodem. Przykład tej kursantki jasno pokazuje, że wprowadzenie tego typu przepisów w życie mógłby okazać się dobrym posunięciem. Projekt ustawy trafił już podobno do Kancelarii Premiera Rady Ministrów, więc w najbliższym czasie dowiemy się, czy będziemy musieć dostosować się do tych zmian. Mimo wszystko, w pierwszej kolejności zastanowiłbym się jednak nad zmianą egzaminów przeprowadzanych na placach manewrowych. Nie do końca uczciwym wydaje mi się egzamin, w którym brak zapięcia pasów, czy brak włączenia świateł kończy się wynikiem negatywnym dla kursanta. Trzeba pamiętać, że taki egzamin dla przyszłego kierowcy jest olbrzymim stresem. Zbyt często zdarza się, że o tym, kto nie nadaje się na kierowcę, decyduje brak zapięcia pasów, a nie późniejsza jazda na drodze. Być może dobrym rozwiązaniem byłby egzamin punktowy, w ramach którego kierowca na placu manewrowym musiałby zdobyć określoną ilość punktów, by móc kontynuować egzamin „na mieście”? Na takiej zmianie przepisów kursanci również mocno by skorzystali.
Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl
*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.