Stanisław Duda z Szerzyn od ponad 30 lat zajmuje się bednarstwem. W swojej przydomowej pracowni wykonuje rozmaite przedmioty użytkowe, wśród których znajdują się maselnice, skopki, cebrzyki, wiadra, czy konewki. Jego znakiem rozpoznawczym są jednak beczki i kufle na piwo, na których chętnych nigdy nie brakuje.
Do rzemiosła nakłonił go ojciec. Kiedy w 1981 roku kończył szkołę o kierunku mechanik urządzeń chłodniczych wydawało mu się, że z miejsca znajdzie dobrze płatną pracę w zawodzie. Tak się jednak nie stało. – Ojciec wziął mnie do warsztatu i zaproponował, abym w takim razie spróbował zrobić coś z drewna. Do dziś pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy wziąłem do ręki ośnik, czyli ręczne narzędzie do strugania i korowania drewna i zacząłem tworzyć maselnicę. Męczyłem się z tym chyba z pięć dni. Nie potrafiłem się za to zabrać. Ukończyć dzieło pomógł mi dopiero mój tata. Mimo niepowodzenia już na starcie, nie zraziłem się do tego zawodu. Wręcz przeciwnie – chciałem udowodnić sobie i najbliższym, że dam radę.
Mieszkaniec Szerzyn nie ukrywa, że kilka dobrych lat zajęło mu, aby w końcu osiągnąć w tym fachu mistrzowski poziom. – Przede wszystkim jest to praca ręczna, techniczna i wymagająca sporo cierpliwości. Wiele osób produkuje dzisiaj hurtowo, przy użyciu specjalistycznych urządzeń. Śmieję się, że sam zostałem w średniowieczu, bo do swojej pracy używam jedynie ręcznych narzędzi takich, jak: ośniki kształtowe i proste, cyrkiel, noże bednarskie, papier ścierny, a także metalowe obręcze. Frezarki, czy cyrkularki używam naprawdę w wyjątkowych sytuacjach, jednak dzięki temu, że pozostałem wierny ręcznej produkcji, to i produkty są zdecydowanie bardziej cenione, aniżeli te, które powstały przy użyciu maszyn.
Dużą rolę w jakości otrzymanego produktu odgrywa drewno. W swojej pracowni pan Stanisław tworzy przede wszystkim z olchy, dęba i czereśni. – Oprócz tego można jeszcze tworzyć z drewna sosnowego, świerkowego, czy lipowego. Drewno odgrywa w mojej pracy jedną z najważniejszych ról. Proces tworzenia drewnianego przedmiotu użytkowego rozpoczyna się właśnie od wyboru odpowiedniego pnia, takiego z prostymi słojami, który następnie należy wysuszyć. Z tak przygotowanego kloca drewna można już wystrugać klepki o właściwym dla danego naczynia kształcie.
Szerzyński bednarz przez kilka lat jeździł ze swoimi dziełami niemal po całej Europie i wszędzie cieszyły się dużą popularnością. – Od kilku lat mam swoich stałych klientów. Przeważnie są to handlowcy, którzy zamawiają kilkadziesiąt sztuk i sprzedają poza granicami Polski. Wśród swoich klientów mam również przedstawicieli grup rekonstrukcyjnych, właścicieli muzeów, czy skansenów. Bardzo dużo kufli, czy beczek na bimber trafia do Skandynawii. Widocznie Wikingowie wciąż są tam obecni – śmieje się i dodaje – Kiedy zaczynałem swoją przygodę z bednarstwem, razem z ojcem produkowaliśmy gigantyczną liczbę maselnic. Teraz sprzedaję ich po cztery sztuki przez cały rok! Wszystko przez to, że na wsiach brakuje krów, a dawniej gospodarze hodowali ich po kilka sztuk. Dlatego też obecnie skupiam się przede wszystkim na kuflach, czy też beczkach. Aby stworzyć kufel od podstaw trzeba przeznaczyć na to co najmniej cztery godziny. Beczka, to już wyższa szkoła jazdy. Tutaj produkcja trwa nawet kilka dobrych dni. Z zewnątrz wszystko malowane jest olejem, natomiast w środku impregnowane gorącym pszczelim woskiem, aby przypadkiem w żadnym miejscu nie przeciekało po jej napełnieniu.
O ile cena takiego kufla, to wydatek rzędu nieco ponad 30 złotych, to beczki od 5 do 20 litrów wiążą się już z cenami przekraczającymi 300 zł. Zdarzyło się, że bednarz z Szerzyn wykonywał również beczki na 200 litrów, gdzie końcowa cena sięgała 1,5 tys. zł. – Dla niektórych to dużo, inni zaś powiedzą, że nawet taka cena nie odstraszy ich w momencie, kiedy napiją się wina, które przeleżało w niej kilka lat. Wino przechowywane w beczkach dębowych nabiera szlachetnego, garbnikowego smaku i dodatkowo zyskuje również na aromacie. Nie da się tego porównać do wina przechowywanego w zwykłych, szklanych butelkach.
Stanisław Duda może poszczycić się tym, że jest jedynym bednarzem w Polsce posiadającym legitymacją twórcy ludowego! – To olbrzymie wyróżnienie, które ponad sześć lat temu przyznało mi Stowarzyszenie Twórców Ludowych w Lublinie. Widocznie jestem dobry w tym co robię i cieszę się, że w ten sposób doceniono moją pracę. Ubolewam jedynie nad tym, że nikt nie pali się do tego, aby przejąć ode mnie pałeczkę i kontynuować moje dzieło. Kiedy chciałem nauczyć tego fachu syna, odpowiedział mi, że byłby chyba głupi, aby tak ciężko pracować. Bo nie ma co ukrywać, ale praca do łatwych nie należy. Codziennie od godziny 6 do 19, od poniedziałku do soboty przesiaduje się w warsztacie i dłubie w drewnie. Z tego powodu w ostatnim czasie pojawił się u mnie problem ze wzrokiem. Kręgosłup boli niemiłosiernie, a kiedy wieczorem człowiek przychodzi do domu i chce się ogolić, nie jest w stanie utrzymać rąk na wysokości głowy. Chciałbym, aby bednarstwo przetrwało kolejne lata, jednak szansa na to jest nikła. Po pierwsze kokosów z tego nie ma, a po drugie ludzie coraz częściej uciekają od ciężkiej pracy, mimo iż niejednokrotnie jej końcowy efekt zapiera dech w piersiach. Rękodzieło jest tego najlepszym przykładem…
Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl
*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.