Zapewne znacie słowa Pana Jezusa z Biblii, kiedy mówi: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”. Te słowa idealnie wpisują się także w moim przypadku i mojego codziennego zajęcia, jakim jest dziennikarstwo. Tylko wśród swoich dziennikarz może być tak lekceważony.
Nie wierzycie? Oto moja historia… Będzie długo, ale proszę, przeczytajcie do końca, bo to dla mnie ważne…
Już swego czasu pisałem o tym, że od 10 lat mieszkam w bardzo malowniczej gminie na południu powiatu tarnowskiego, czyli w Rzepienniku Strzyżewskim. Tutaj znalazłem swój drugi dom, po 28 latach mieszkania w Katowicach. Kiedy się tutaj przeprowadzałem, pomyślałem sobie, że fajnie byłoby dać od siebie coś tej miejscowości, a także samym mieszkańcom, których naprawdę bardzo polubiłem.
Wiedziałem, że w tej miejscowości jest klub piłkarski, który ma ciekawe perspektywy przed sobą, ale nie jest zbyt dobrze promowany. Był potencjał, ale zupełnie niewykorzystywany, jeżeli chodzi o otoczkę wokół niego. Pomyślałem sobie, że może warto właśnie tutaj „dać coś od siebie”. I w taki oto sposób dołączyłem do klubu KS Rzepiennik Strzyżewski, klubu, który wówczas grał na najniższym szczeblu rozgrywek, czyli w B-klasie. Zacząłem zajmować się medialną otoczką wokół klubu. Prowadziłem portal społecznościowy, tworzyłem plakaty meczowe, czy też promowałem klub w innych mediach w regionie. To wszystko sprawiło, że klub oprócz tego, że wykonano w nim ogromną pracę na poziomie sportowym (brawa dla zarządu, trener, zawodników), którzy wywalczyli w ciągu 3 lat awans z B-klasy do ligi okręgowej (po raz pierwszy w swojej historii), to dodatkowo o całym klubie zrobiło się głośno w regionie. W jaki sposób? Ano taki, ze w ciągu dwóch lat, kiedy działałem w klubie z liczby 500 obserwujących profil klubu na FB, zaczęło śledzić go… ponad 3,6 tys. osób! Na meczach A-klasy średnia liczba widzów zamiast 50 osób, wynosiła 300-400 osób, a rekord frekwencji wyniósł 580 osób! Na meczu A-klasy! To fenomen na skalę ogólnopolską!
Nie urywam, poświeciłem mnóstwo czasu w promocję klubu. Każdego dnia tworzyłem grafiki, pisałem artykuły, robiłem wywiady z naszymi zawodnikami. Oczywiście wszystko za darmo. Nie inkasowałem za to ani złotówki (piszę to, aby uświadomić tych, którzy sądzą do dziś, że „coś z tego miałem”). Chciałem po prostu móc stworzyć w mojej gminie coś naprawdę fajnego i myślę, że się udało. O klubie było na tyle głośno przez oprawę medialną, że w pewnym momencie otrzymałem propozycję prowadzenia social-mediów klubu z poziomu centralnego z okolic… Białegostoku! Oczywiście za pieniądze. Nie zgodziłem się, ponieważ skupiałem się tylko i wyłącznie na promocji klubu z mojej miejscowości. Odszedłem z klubu, tuż przed awansem zespołu do ligi okręgowej. Powiedziałem, że dalsza praca nie ma sensu, ponieważ zaczęły pojawiać się różnego rodzaju „kwasy”, zarzuty wobec mojej pracy, itp. Nie jest wiec prawdą, że ktoś mnie z klubu usunął (bo takie głosy też się pojawiały). Zrezygnowałem sam. Wolałem odejść w momencie, kiedy zespół po raz pierwszy awansował w swojej historii do ligi okręgowej, niż później, kiedy zaczną pojawiać się problemy… Wyczułem, że będzie źle. Miałem rację… Klub w lidze okręgowej spędził jeden sezon. Spadł do A-klasy i… wycofał się z rozgrywek. Po rocznej przerwie ponownie wrócił do rywalizacji. Dziś gra na poziomie B-klasy. Czy ktoś kiedykolwiek podziękował mi za to, co starałem się zrobić dla tego klubu? Tak… Jedna osoba… To wszystko… Nie chodzi o to, że się żalę, iż nikt w zasadzie tego nie doceniał. Nie w tym rzecz… Boli to, że człowiek poświęcał życie prywatne, życie rodzinne, oddał się temu wszystkiemu przez 2 lata, a na końcu nie brakowało opinii, że „to twoja wina, że ten klub się rozpadł”. A przecież ten klub rozleciał się w momencie, kiedy mnie od roku w nim nie było… Rozumiecie absurd całej tej sytuacji?
Coś z innej beczki? Proszę bardzo… Sobota. Godzina 9:00. Kilka miesięcy przed wybuchem pandemii. Dzwoni do mnie nieznany numer. Odbieram. Okazuje się, że dzwoni do mnie nauczycielka jednej ze szkół w mojej gminie i mówi: „Dzień dobry, otrzymałam do pana numer telefonu od jednego z radnych. Nasi uczniowie mieli mieć dziś zajęcia dziennikarskie, ale dziennikarz, który miał je organizować, nie odbiera od nas telefonu i się nie pojawił. Wiem o tym, że jest rano, że jest sobota, ale czy byłaby szansa, aby przyjechał pan do szkoły i przeprowadził dla uczniów takie warsztaty? Oni tutaj wszyscy czekają”.
Nie zastanawiałem się długo. Spakowałem cały sprzęt dziennikarski, wsiadłem do samochodu i pojechałem do szkoły. Okazało się, że warsztaty trwały nieco ponad 2 godziny. Już po nich dowiedziałem się, że miały być zorganizowane jeszcze 3 spotkania przez kolejne miesiąc. W środku tygodnia w godzinach przedpołudniowych. Zapytano mnie, czy byłbym w stanie poprowadzić jeszcze takie warsztaty dla uczniów. Oczywiście się zgodziłem, mówiąc, że postaram się tak zorganizować czas, aby pojawiać się w środku tygodnia na takich zajęciach. Zaznaczyłem, że nie chcę za to żadnych pieniędzy, bo robię to dla dzieci z mojej gminy. Nauczycielki powiedziały jednak, że jest to jakiś projekt unijny i muszą się z niego rozliczyć, więc muszę otrzymać pieniądze. Nie miałem więc wyboru i mi zapłacono (była to bardzo symboliczna kwota, więc nie mówimy tutaj o żadnych dużych pieniądzach, jak niektórzy myślą).
Zorganizowałem kolejne trzy warsztaty dla uczniów. Na końcu stworzyliśmy wspólną gazetkę szkolną, a dla uczniów przygotowałem specjalne certyfikaty ukończenia warsztatów. Wszyscy byli naprawdę zadowoleni z tego, jak to wyglądało. Z czasem zacząłem otrzymywać propozycje z innych szkół w regionie, aby i u nich zorganizować tego typu warsztaty. Kilka miesięcy później otrzymałem informację, że w szkole w swojej gminie, gdzie do poprowadzenia warsztatów mnie zaproszono, więcej warsztatów już nie poprowadzę. Dlaczego? Ja znam powód, ale to nie czas i miejsce, aby o tym opowiadać. Ten powód znają także władze gminy Rzepiennik Strzyżewski. Być może kiedyś podzielą się z Państwem tą wiedzą, chociaż z drugiej strony, chyba nie mają się czym chwalić…
Mieszkańcy gminy Rzepiennik Strzyżewski często zgłaszali się do mnie z problemami, które napotykają żyjąc w tej miejscowości. Proszą mnie wówczas, abym w mediach zajął się ich sprawą. Praktycznie w każdej sprawie im pomagałem. Na palcach jednej dłoni można policzyć interwencje, których nie podjąłem. Wynikało to jednak z pewnych kwestii, o których nie chcę dziś mówić. Jak dobrze Państwo wiecie, po każdej tego typu interwencji najbardziej winny z punktu widzenia gminnych władz jest oczywiście… dziennikarz, który tą sprawą się zajmuje. Nikt nie popatrzy krytycznym okiem na swoje działania, na swoje zaniedbania. Winny jest dziennikarz, bo to on wyciąga brudy! Szanowni Państwo… Kilka razy osobiście byłem w Urzędzie Gminy Rzepiennik Strzyżewski. Rozmawiałem też z jej przedstawicielami na różnego rodzaju spotkaniach i wydarzeniach, prosząc, że jeżeli jestem mieszkańcem tej gminy, to z miłą chęcią napiszę o niej pozytywny artykuł, tylko proszę o przesłanie informacji o wydarzeniach, o inicjatywach, o sukcesach na mój adres mailowy, abym taką sprawę mógł opisać. Po raz pierwszy prosiłem o to ponad 9 lat temu. Od tamtego czasu na moją skrzynkę mailową nie wpłynął ANI JEDEN tego typu mail. Co ciekawe są samorządy, które takie maile wysyłają do mnie systematycznie co tydzień. W Rzepienniku Strzyżewskim nikomu najwidoczniej nie zależy na tym, aby chwalić się inwestycjami, wydarzeniami, itp. I tak winny jest dziennikarz, który wyciąga gminne brudy. Serio?
Cały czas staram się angażować w sprawy ważne dla lokalnej społeczności. Jest tak chociażby w przypadku OSP KSRG Rzepiennik Strzyżewski. Jeżeli mam tylko możliwość i zostanę poproszony, staram się wykonywać dla nich relacje foto-wideo z różnego rodzaju uroczystości, które organizują. Oczywiście robię to zupełnie za darmo. I naprawdę nie chcę za to żadnych pieniędzy. Uważam, że promocja tego typu wydarzeń z punktu widzenia mieszkańca jest bardzo ważna, a jeżeli mam takie możliwości, to dlaczego tego nie robić?
Mógłbym pisać jeszcze więcej, ale… i tak Państwo nie przeczytają całości. Do tego wpisu zmotywowały mnie kolejne komentarze i hasła głoszone przez gminnych urzędników, którzy mają do mnie pretensje o to, że nie współpracuję z gminnymi władzami, że nie wychwalam ich działań, że szkodzę swoją postawą rozwojowi gminy… To kompletne bzdury, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, co ukazałem Państwu powyżej.
Zawsze na pierwszym miejscu będę stawiał dobro mojej miejscowości i mieszkańców w niej żyjących! Jeżeli coś można pochwalić, nie mam problemu z tym, aby to zrobić (może władze gminy Rzepiennik Strzyżewski zerkną do starych artykułów w tygodniku TEMI, kiedy pisałem o tym, że będą sportową gminą w powiecie, że stawiają na turystykę, itp., ale tego oczywiście nikt nie chce pamiętać). Jeżeli jednak coś trzeba krytykować, to także będę to robił. Nie jestem typem człowieka, który łasi się przed władzą. Wiem, ze takie osoby są najwygodniejsze, ale sorry – to nie ja. Każdy z nas chce żyć w jak najlepszych warunkach i dążyć do tego, aby właśnie takie były! Nie zmienię swoich działań i nadal będę działał tak, jak do tej pory. Wiem o tym, że będę miał z tego względu sporo wrogów, ale wierzę jednocześnie, że nie zabraknie osób, które docenią to, co dla nich robię. Bo naprawdę staram się robić wiele…