Grać by… przetrwać!

Fani sportu z całego świata nie wiedzą co począć. Epidemia koronawirusa sprawiła, że niemal wszystkie rozgrywki sportowe zostały zawieszone. O ile kibice ubolewają jedynie nad tym, że nie mogą zobaczyć w akcji swoich ulubionych sportowców, o tyle większy problem, przede wszystkim finansowy, ma branża bukmacherska, która w dużej mierze sponsoruje polski sport, kluby, czy rozgrywki.

Finansowo cierpią bukmacherzy, jednak sytuacja odbija się również na kibicach, którzy weekend bez obstawienia wyniku spotkania piłkarskiego, siatkarskiego, czy koszykarskiego uznawali za stracony.

Niedawno Stowarzyszenie Pracodawców i Pracowników Firm Bukmacherskich zaapelowało do rządu o pomoc w ratowaniu tysięcy miejsc pracy w legalnej części branży bukmacherskiej. Obecnie jedynie w stacjonarnych lokalach bukmacherskich, których w całym kraju jest około 1,5 tys., zatrudnienie znajduje około 5000 osób. Pozostali to pracownicy biurowi licencjonowanych firm bukmacherskich.

„Branża mierzy się ze stratami ze względu na bezprecedensową sytuację związaną z odwołaniem zdecydowanej większości wydarzeń sportowych w Polsce, Europie oraz innych krajach na całym świecie. Szacuje się, że aktualny spadek liczby zawieranych zakładów wynosi ok. 60 proc. i w najbliższym czasie będzie się dalej powiększał. Większość podmiotów nie generuje obecnie zysku oraz nie ma możliwości odrobienia poniesionych strat. W konsekwencji wymusza to konieczność redukcji kosztów stałych – w tym m.in. zwolnienia grupowe – oraz uzasadnione wysokie ryzyko upadłości dużej części z tych podmiotów. Szacuje się, że cały licencjonowany sektor generuje rocznie ok. 7 mld zł obrotów i przekazuje do Skarbu Państwa co najmniej 820 mln zł rocznie w formie samego tylko podatku od gier” – brzmi część oświadczenia Stowarzyszenia Pracodawców i Pracowników Firm Bukmacherskich skierowanego do polskiego rządu, w którym apelują o rozważenie obniżenia podatku od gier z 12 na 10 proc. na okres obowiązywania na terenie kraju stanu epidemii, nie krócej jednak niż na okres od marca do sierpnia 2020 r., a także przesunięcia terminu płatności podatku od gier na wrzesień 2020 r.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Zakliczyn: 7 lat czekają na muzeum

Finansowo cierpią bukmacherzy, jednak sytuacja odbija się również na kibicach, którzy weekend bez obstawienia wyniku spotkania piłkarskiego, siatkarskiego, czy koszykarskiego uznawali za stracony. Jedną z takich osób jest pan Łukasz, tarnowianin, który wyniki spotkań „obstawia” od 15 lat. – Sytuacja nie jest za ciekawa. Do tej pory najczęściej grałem w stacjonarnych punktach, jednak od momentu pojawienia się koronawirusa przeniosłem się do internetu. Problem w tym, że tak naprawdę… nie ma czego obstawiać. Gra tylko kilka piłkarskich lig, z tego najpoważniejsza jest białoruska, a przecież daleko jej poziomem do najlepszych. Wyniki obstawiam dla zabawy, ale zdarza się, że jestem w stanie zgarnąć całkiem niezłą sumkę, która pozwala mi zwiększyć moją comiesięczną pensję. Jeżeli masz szczęście i trochę znasz się na „bukmacherce”, to w dobie koronawirusa możesz sobie dorobić. Mam jednego znajomego, który niedawno stracił pracę i powiedział mi wprost, że obecnie jedyną szansą dla niego, aby cokolwiek zarobić, jest gra w zakładach bukmacherskich. Gra, by przetrwać…

Niektóre firmy bukmacherskie z racji coraz mniejszej oferty sportowej, prześcigają się w wymyślaniu najbardziej… nietypowych zakładów. Hitem ostatnich dni był zakład polegający na tym, czy podczas odcinka Kanału Sportowego emitowanego w internecie raper Quebonafide będzie… konsumował pizzę podczas rozmowy! Podczas tego samego programu można było również obstawiać, czy o godzinie 21:30 liczba widzów na YouTube przekroczy 30 tys. użytkowników. Obstawiać można również politykę, a więc, czy wybory prezydenckie zostaną przełożone, kto zostanie Prezydentem RP, czy wygra kobieta, czy jednak mężczyzna.

Maciej Stolarczyk, kierownik ds. marketingu zakładów bukmacherskich TOTALbet mówi, że w wyniku epidemii rynek zakładów bukmacherskich uległ zmianie, a gracze zaczęli obstawiać wydarzenia, z którymi dotąd nigdy nie mieli styczności. – Najpopularniejsza jest piłkarska liga białoruska, a swoich zwolenników ma także liga w… Nikaragui, gdzie także nie zawieszono rozgrywek. Coraz więcej osób stawia jednak na inne sporty, które są jeszcze uprawiane. Tak jest w przypadku rozgrywek tenisa stołowego w Rosji. Z ciekawym pomysłem wyszli naprzeciw oczekiwaniom kibiców zawodnicy darta, organizując specjalny turniej – żaden z uczestników nie musi wychodzić z domu, a wszystko da się obejrzeć w internecie. Miłośnicy zakładów bukmacherskich wolą opierać się na tym, co mogą zobaczyć, bo spore obroty generują te wydarzenia, do których dostępna jest transmisja i zakłady na żywo. W dobie koronawirusa dużą popularnością cieszy się także e-sport. Coraz więcej graczy chce obstawiać wyniki rywalizacji w grę FIFA, CS:GO, czy League of Legends.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Robert Błoński: Liczę na "europejski" finał

Firmy bukmacherskie liczą na to, że już wkrótce zawieszone ligi wrócą do gry, przez co rynek nie straci, aż tak wiele na przymusowej kwarantannie. – Głośno mówi się o tym, że już na początku maja do gry wróci niemiecka Bundesliga. To byłby krok milowy dla firm bukmacherskich w powrocie na właściwe tory. Gdzieniegdzie słychać już opinie, że również liga polska mogłaby wrócić do gry pod koniec maja. Chociaż nie ma możliwości obstawiania wydarzeń sportowych na najwyższym poziomie, niektórzy gracze nadal grają w internecie z przyzwyczajenia i chęci poczucia adrenaliny. Nie brakuje też osób, które w pewien sposób „zawiesiły” swoją aktywność i czekają na powrót najlepszych lig. Czy rynek zakładów bukmacherskich ulegnie zmianie po koronawirusie i nowe, nietypowe zakłady zajmą miejsce niektórych profesjonalnych rozgrywek? Nie sądzę. Kibice są spragnieni emocji na najwyższym poziomie i to one cieszyły się najwyższą popularnością i myślę, że nie ulegnie to zmianie. Pozostaje nam jedynie uzbroić się w cierpliwość i wierzyć, że już wkrótce ponownie zobaczymy najlepszych sportowców w akcji – kończy Maciej Stolarczyk.

Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl

*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.

Dodaj komentarz