Krzysztof Fitrzyk – na górę marsz!

Tarnowianin Krzysztof Fitrzyk, który na co dzień jest funkcjonariuszem oddziału prewencji krakowskiej policji, w wolnym czasie uprawia wspinaczkę wysokogórską. Już teraz może pochwalić się zdobyciem szczytów takich gór jak: Mont Blanc, Elbrus, Kazbek, Grossglockner, czy Aconcagua. Jego największym marzeniem jest skompletowanie najwyższych szczytów poszczególnych kontynentów tworzących tzw. Koronę Ziemi, a także założenie profesjonalnej agencji wyprawowej.

Krzysztof Fitrzyk na szczycie Aconcagua

Pan Krzysztof górami interesuje się już od najmłodszych lat. Kiedy był jeszcze dzieckiem, rodzice i dziadkowie w okresie wakacyjnym często zabierali go na wycieczki w Beskidy czy Tatry. Z czasem sam zaczął zdobywać polskie góry, jednak w pewnym momencie okazało się to dla niego niewystarczające. – Za namową przyjaciół ukończyłem zimowy kurs turystyki wysokogórskiej oraz kursu wspinaczki skalnej. By utrwalać nabyte w Polsce doświadczenie, zacząłem szukać szczytów poza granicami kraju, na które mógłbym się wspiąć. Jednym z pierwszych zagranicznych szczytów, na które udało mi się wdrapać, był Grossglockner, (3798 m n.p.m.), czyli najwyższy szczyt w Austrii. Dokonałem tego w 2013 roku wraz ze swoim przyjacielem Grzegorzem Kapiasem, a we wspinaczce towarzyszyli nam również wspinacze z innych polskich miast. To wówczas stwierdziłem, że ze wspinaczką chciałbym związać się na poważnie – mówi Krzysztof Fitrzyk.

Od tego momentu tarnowianin zaczął zdobywać coraz to wyższe góry w Europie, Azji, czy Ameryce Południowej, wśród których znalazły się: Mont Blanc, Elbrus, czy Kazbek. W lutym tego roku na jego drodze stanęła Aconcagua, (6962 m n.p.m.), czyli najwyższy szczyt Andów oraz obu Ameryk. Przygotowania do wyprawy trwały kilka miesięcy, a wejście na górę zajęło panu Krzysztofowi blisko dwa tygodnie. – To była najdłuższa wspinaczka w dotychczasowej mojej przygodzie z górami. Na Aconcaguę wyruszyliśmy w trzyosobowej grupie. W trakcie wspinaczki współpracowaliśmy również z innymi grupami, które brały udział w zdobyciu góry. Naszą podróż połączyliśmy z akcją Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. W Internecie można było wylicytować wniesienie na szczyt flagi ze swoim logiem. Aukcję wygrała krakowska firma Forglass, która za tego typu akację wpłaciła na rzecz WOŚP tysiąc złotych. Wspinaczka kosztowała nas mnóstwo wysiłku. Jeden z moich partnerów poczuł się źle tuż przed atakiem szczytowym i pod moją nieobecność w obozie Berlin (5930 m n.p.m.) został sprowadzony przez zaprzyjaźnionych wspinaczy do obozu Plaza de Mulas (4300 m n.p.m.) – drugi po Evereście największy Base Camp na świecie. Ostatecznie tylko ja z całej grupy dotarłem na szczyt Aconcaguy.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Nikodem Liro - Śpiewający piłkarz

Warto dodać, że aby z sukcesami uprawiać wspinaczkę wysokogórską, należy liczyć się z dość wysokimi kosztami. Sam zakup odpowiedniego sprzętu może pochłonąć nawet dziesiątki tysięcy złotych. Wybierając się w na wyprawę, musimy pamiętać o zaopatrzeniu się m.in. posiłki – dania liofilizowane i sprzęt, w którego skład wchodzą m.in.: liny, uprząż, przyrządy wspinaczkowe, śruby lodowe, odzież puchowa, odpowiednie buty, ogrzewacze chemiczne czy kije trekkingowe. – Cały sprzęt kolekcjonuje się latami. Tuż przed kolejną wyprawą albo coś się wymienia, bo się zużyło, albo kupuje coś nowego, co przyda nam się we wspinaczce. Swoją pasję realizuję za własne pieniądze, przy współpracy z krakowskim Klubem Wysokogórskim. W trakcie planowania podróży trzeba uzyskać niezbędne pozwolenia, przygotować się do kilkutygodniowej wyprawy, a także opłacić podróż do najdalszych zakątków świata. Każdy taki wypad kosztuje mnie od kilkuset do nawet kilku tysięcy złotych, a o sponsorów jest bardzo trudno. Nie mamy co porównywać się z czołowymi polskimi himalaistami, którzy często sponsorowani są przez Państwo i mają zapewnioną najwyższej klasy opiekę medyczną – mówi pan Krzysztof, który dodaje, że nie każdy będzie w stanie zdobyć wymarzony przez siebie szczyt. – Na pewno trzeba mieć do tego odpowiednie predyspozycje. Jeżeli na taki pomysł wpadnie ktoś, kto większą część życia spędził z colą i paczką chipsów przed telewizorem, nie ma na to najmniejszych szans. Taka osoba musi być bardzo aktywna fizycznie. Kiedy nie jestem w górach, każdy mój dzień wypełnia bieganie, jazda na rowerze, czy pływanie, dzięki czemu swoją kondycję fizyczną utrzymuję na odpowiednio wysokim poziomie. W górach poradzą sobie również tylko ci, którzy są silni psychicznie. Właściwie przeprowadzona aklimatyzacja wysokogórska jest najważniejsza. Każde wyjście powyżej obozu bazowego będzie stopniowo osłabiało nasz organizm z powodu zmniejszonej zawartości tlenu w atmosferze. Nie wszyscy potrafią sobie z tym poradzić.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Czy powódź znów nas zaskoczy?

Pan Krzysztof pytany o to, jak na jego pasję zapatrują się rodzina i znajomi twierdzi, że reakcje są różne. – Z jednej strony bardzo się martwią, ponieważ nie da się ukryć, że to bardzo niebezpieczne hobby. Kilka razy zdarzyło mi się, że podczas wspinaczki byłem świadkiem upadków z dosyć dużej wysokości. Nigdy podczas takich wypraw nie podejmuję zbędnego ryzyka. Wychodzę z założenia, że góra nie ucieknie, a jeśli odłożę w czasie zdobycie szczytu, to tylko nuczy mnie pokory. Życie i zdrowie jest najważniejsze. Wiele osób bardzo mnie wspiera i cieszy się, że mogę realizować się we wspinaczce, chociaż nie do końca potrafią zrozumieć, jak mogę przeznaczać na nią cały przysługujący mi urlop. Zamiast cieszyć się słońcem, plażą i morzem wybieram się na pokryty śniegiem szczyt, męcząc się nie tylko wspinaczką, ale również walką z trudnymi warunkami atmosferycznymi. Uwielbiam jednak wypoczywać w aktywny sposób – śmieje się tarnowianin i dodaje, że jego największym marzeniem jest skompletowanie „Korony Ziemi” składającej się z najwyższych szczytów poszczególnych kontynentów. – Do tego celu brakuje mi jeszcze sześciu szczytów: Everestu (8848 m n.p.m.), Kilimandżaro (5895 m n.p.m.), Masywu Vinsona (4892 m n.p.m.), Denali (6195 m n.p.m.), Puncak Jaya (4884 m n.p.m.) oraz Góry Kościuszki (2230 m n.p.m.). W najbliższym czasie chciałbym zdobyć kolejny z nich. Najprawdopodobniej będzie to Kilimandżaro lub Denali. Wierzę, że w ciągu najbliższych kilku lat uda mi się wejść na wszystkie sześć brakujących wierzchołków. Oprócz tego chciałbym również wraz z moimi przyjaciółmi otworzyć specjalistyczną agencję wyprawową, dzięki której miłośnicy gór mogliby w towarzystwie doświadczonych wspinaczy zdobywać wybrane przez siebie szczyty. Chętnych na pewno by nie zabrakło, ponieważ miłośników wspinaczki wysokogórskiej cały czas przybywa.

Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl
*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.

Dodaj komentarz