Z Marcinem Zarodem, tarnowskim nauczycielem, laureatem konkursu „Nauczyciel Roku 2013”, rozmawia Sebastian Czapliński.
Czy nauczyciele odnaleźli się w nowej rzeczywistości, czyli w prowadzeniu zajęć przez internet?
Nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Są nauczyciele, którzy poradzili sobie całkiem nieźle, ale są też tacy, którzy do tej pory stronili od nowych technologii, nie wykorzystywali ich podczas zajęć, przez co mają o wiele trudniejsze zadanie. Rozmawiam z moimi kolegami i koleżankami po fachu i spotykam się z różnymi opiniami. Są nauczyciele, którzy doskonale odnajdują się w nauczaniu zdalnym, ale wielu z nich narzeka na bóle kręgosłupa, czy zmęczenie oczu spowodowane długim wpatrywaniem się w ekran monitora. Przełożenie lekcji w szkole na lekcję przez internet w skali 1:1 jest niewykonalne. Część nauczycieli prowadzi zajęcia z wykorzystaniem kamerek internetowych i narzędzi do wideokonferencji, ale są też tacy, którzy ograniczają się do wysyłania uczniom zadań e-mailem lub za pomocą e-dziennika. To, co z kolei może być problemem dla uczniów, ponieważ muszą sami realizować program nauczania wyłącznie na podstawie przesłanych materiałów. O ile uczniowie na poziomie szkół średnich potrafią sobie jeszcze z tym poradzić, o tyle dzieci uczęszczające do podstawówek często muszą korzystać z pomocy rodziców, co czasami wywołuje niepotrzebne napięcia w rodzinach.
Więcej nauczycieli korzysta z wideokonferencji, czy e-dzienników?
Nie posiadam oficjalnych informacji na ten temat. Wiem jedynie, że ze sklepów w niespotykanej dotąd liczbie poznikały kamerki internetowe i większość z nich trafiła właśnie w ręce nauczycieli i uczniów. Tak naprawdę wszystko zależy od organizacji zajęć w konkretnych szkołach. Niektóre z nich wykorzystują platformy do pracy zdalnej, jak chociażby Google Classroom czy Microsoft Office 365 dla Edukacji, a inne tego nie robią. Jedna z tych platform sprawdza się doskonale np. w SP 24 w Tarnowie, gdzie moje dzieci uczęszczają na zajęcia. Niestety są też takie szkoły, które kwestie nauczania uczniów i doboru narzędzi przerzuciły na nauczycieli, przez co każdy belfer zmuszony jest korzystać z własnych rozwiązań, także tych nieprzystosowanych do stosowania w edukacji. Takim przykładem jest aplikacja „Discord” służąca do rozmów głosowych i komunikacji za pomocą wiadomości tekstowych, ze zdjęciami oraz filmami, zaprojektowana początkowo dla graczy komputerowych. Zdarzały się już sytuacje, kiedy przy nieodpowiednich ustawieniach na lekcji pojawiała się osoba z zewnątrz, która robiła zamieszanie, a nawet obrzucała nauczyciela wyzwiskami. Takie zdarzenia wpływają nie tylko na przekaz lekcji, ale również mogą spowodować pewną traumę zarówno u osoby prowadzącej zajęcia, jak i u jego uczniów.
Czy na zajęcia prowadzone przez internet ma wpływ przedmiot, jakiego na co dzień uczymy?
Są przedmioty, które mają swoją specyfikę i wymagają wielu interakcji, m.in. te, które dotyczą prac technicznych. W takich sytuacjach można co prawda uczniom podesłać filmik z instrukcją stworzenia jakiegoś przedmiotu, jednak trudno później monitorować to, czy rzeczywiście stworzyli go sami i zgodnie z przesłaną instrukcją. Przy takich przedmiotach trudności nauczania są bez wątpienia większe niż w przypadku języka polskiego, czy matematyki, dla której przygotowane są specjalne narzędzia on-line do prowadzenia zajęć. Podobnie sprawa ma się z lekcjami WF-u. Wydaje mi się, że powoli powinniśmy odchodzić od schematu standardowych lekcji, w których to nauczyciel prezentuje jakiś materiał lub sam pokazuje ćwiczenia do naśladowania. Większą wagę powinniśmy przykładać do inspirowania dzieci, zachęcania ich do nauki, w tym także do ćwiczeń fizycznych. Wuefista, zamiast gimnastykować się przed kamerką, mógłby zaproponować, żeby to ktoś z uczniów zaproponował ćwiczenia na rozgrzewkę, a potem dopytywać uczniów, jak dbają o swoją aktywność fizyczną podczas kwarantanny, podpowiadać im pewne rozwiązania i motywować do ćwiczeń. Moim zdaniem nie wystarczy ograniczyć się do wysłania filmiku z ćwiczeniami, które proponuje jakiś znany bloger, czy youtuber. Ważny jest też osobisty kontakt z uczniami.
Uczniowie radzą sobie z nowym sposobem nauczania?
Problemem jest wykluczenie cyfrowe niektórych uczniów. Są przecież dzieci, które nie mogą wziąć udziału w lekcji, ponieważ komputer jest w tym czasie wykorzystywany przez rodzeństwo do nauki lub przez rodzica do pracy zdalnej. Niestety większość nauczycieli skupia się na realizacji podstawy programowej i próbuje za wszelką cenę wystawiać regularnie za to oceny, tymczasem za kilka miesięcy może się okazać, że mamy do czynienia z wieloma uczniami, którzy nie mieli szansy uczyć się na takich samych zasadach, jak ich rówieśnicy. Być może dobrym posunięciem byłoby udzielenie informacji zwrotnej przez nauczyciela, dotyczącej omawianego materiału, z którego uczeń miałby obowiązek podzielić się swoimi refleksjami i wiedzą. Nie muszą robić tego osobiście, ale wykorzystać platformy typu quizizz, ucząc swoich podopiecznych, jak z tych informacji zwrotnych udzielanych przez komputer skorzystać. Niemniej jednak dużym niebezpieczeństwem w obecnej sytuacji jest to, że nie jesteśmy w stanie zapewnić wszystkim dzieciom równego dostępu do prowadzonych lekcji.
Sprawdzić wiedzę uczniów również jest ciężko…
Możliwości są, ponieważ mamy platformy umożliwiające przeprowadzenie takich sprawdzianów. Pozostaje kwestia, czy takie oceny będą naprawdę odzwierciedlały wiedzę uczniów. Sytuacji, gdzie prace są niesamodzielne, nie jesteśmy przecież w stanie wyeliminować. Pojawił się nawet w ostatnim czasie nowy termin „e-ściągnie”. Kiedy były przeprowadzane próbne egzaminy ósmoklasistów, w jednym momencie zablokowane zostały przez nadmierne obciążenie serwisy z egzaminami, a także ściąga.pl. To jasno pokazuje, że niektórzy uczniowie starali się rozwiązywać zadania w oparciu o wiedzę dostępną w internecie, a nie o to, jaką mają w swoich głowach. Coraz więcej specjalistów uważa, że należy zastanowić się, czy przeprowadzanie sprawdzianów i stawianie ocen w obecnym czasie to dobry pomysł, zwłaszcza że taka forma jest jeszcze bardziej stresująca dla uczniów, a przecież stres obniża naszą odporność.
Swoją szkołę uruchomiła również TVP, realizując lekcje dla uczniów. Na razie wypada to jednak blado…
Niestety przedstawiciele TVP nie dochowali należytej staranności i profesjonalizmu przy pracach nad tym programem. Krytyka, jaka spada na tę produkcję, jest jak najbardziej zasadna. Nigdy nie powinno mieć miejsca wyemitowanie materiałów, które pomimo tego, iż nie są nagrywane na żywo, posiadają błędy merytoryczne. Na takie działania nie ma żadnego usprawiedliwienia. Oczywiście można mówić, że nauczyciel był zestresowany, ale od tego jest wydawca i reżyser programu, aby wykonać tyle nagrań, aby wszystko wyszło naturalnie. Dopuszczenie do emisji programu, który prezentuje się, jakby był nagrywany 30 lat temu, a w dodatku zawiera nieprawdziwe informacje, jest skandalem.
Co powinno się zmienić?
Powoli zaczyna poprawiać się model prowadzenia tych lekcji. Tablica interaktywna nie służy już tylko do wyświetlania logo TVP, ale jest coraz częściej wykorzystywana do edukacji dzieci. Widziałem świetną lekcję muzyki, a także ciekawe zajęcia poświęcone Irenie Sendlerowej. Dziwię się natomiast, że w obecnym świecie, gdzie mamy taki rozwój technologii, nikt nie wpadł na pomysł interakcji z uczniami. Przecież spokojnie mogliby oni dzwonić na antenę i podawać swoje odpowiedzi, czy też wysyłać sms-y. Brak takiej opcji świadczy tylko o braku pomysłu realizatorów na ten program.
Według pana, kiedy uczniowie będą mogli wrócić do szkół?
Jeszcze kilka tygodni temu sądziłem, że może stać się to we wrześniu. Dziś nie byłbym w stanie zaryzykować takiej odpowiedzi. Nauczyciele i uczniowie muszą nastawić się na to, że taka forma nauki może potrwać jeszcze nie tylko kilka tygodni, ale i kilka miesięcy. Musimy w tym czasie przede wszystkim zadbać o swoje zdrowie psychiczne. Niestety obecnie wygląda to tak, jakby nikt nie panował nad sposobem edukacji w Polsce. Nie ma jasnych komunikatów z ministerstwa na temat narzędzi, z jakich mogą korzystać nauczyciele, a jakie powinni omijać szerokim łukiem, aby nie łamać przepisów RODO. Przecież takie informacje są teraz potrzebne jak nigdy! Dlatego też na pomoc nauczycielom przychodzi choćby środowisko akademików i praktyków. Zostałem niedawno zaproszony do grupy 12 ekspertów z całej Polski, zebranych przez profesora Jacka Pyżalskiego z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Naszym zadaniem było napisanie rozdziałów do publikacji, zawierającej szczegółowe informacje i porady dotyczące nauki zdalnej. Publikacja ta nosi tytuł „Edukacja w czasach pandemii koronawirusa COVID-19” i jest dostępna dla wszystkich nauczycieli w Polsce, którzy mogą ją pobrać ze strony internetowej za darmo w kilku formatach.
Jest pan zapewne przeciwnikiem egzaminów ósmoklasistów i egzaminów maturalnych?
Zdecydowanie nie powinny się one w tym roku odbyć. Decyzja w tej sprawie powinna być już podjęta na długo przed świętami i zakomunikowana uczniom. Przetrzymywanie uczniów w tej niepewności jest jedynie sposobem na zmuszenie ich do tego, aby w dalszym ciągu się uczyli i niepotrzebnie stresowali. Znaczna część tych uczniów zaczęła coraz głośniej wyrażać swoje niezadowolenie w tej sprawie. Nie chcą, aby traktować ich przedmiotowo, a należy pamiętać, że maturzyści to przecież również wyborcy. Mam nadzieję, że ktoś w końcu usłyszy ich głos. W Wielkiej Brytanii odwołano egzamin będący odpowiednikiem matury. W Kalifornii pierwszą decyzją po zamknięciu szkół było odwołanie właśnie egzaminów państwowych. We Francji zrezygnowano z matur pierwszy raz w historii kraju. W Polsce powinno się podjąć podobne kroki. Niektórym dyrektorom szkół nie mieści się w głowach to, że egzaminów może nie być, ale sytuacja jest na tyle nadzwyczajna, że dotychczasowe rozwiązania i przyzwyczajenia muszą ulec zmianie. Powiedzmy sobie szczerze… Szanse na to, że w maju czy czerwcu na jednej sali zasiądzie 30 uczniów, aby napisać egzamin, są praktycznie zerowe. Już teraz powinien pojawić się jasny przekaz, w jaki sposób egzaminy maturalne i ósmoklasisty zostaną zastąpione. Być może wystarczy do tego zliczenie średniej ocen z wszystkich lat nauki…
Wiele wskazuje na to, że szkoła po zwalczeniu koronawirusa zmieni swoje oblicze.
Szkoła na pewno się zmieni. Czytałem niedawno list przedstawicieli Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk skierowany do MEN, w którym tłumaczą, że wycofanie się przez rząd z tegorocznych egzaminów jest konieczną i wymaganą ochroną uczniów i nauczycieli przed skutkami epidemii. Nikt nie wie, czy takie egzaminy, jeżeli zostaną odwołane, kiedykolwiek jeszcze powrócą. Chciałbym, aby zmiana w polskim szkolnictwie dotyczyła przede wszystkim sposobu nauczania. Dziś okazuje się, że uczniowie powinni posiadać przede wszystkim umiejętności techniczne, aby korzystać z lekcji e-learningu. Nikt nie uczył ich tego w szkole, a musieli uczyć się tego we własnym zakresie. Szkoła nie uczy uczniów współpracy, a wręcz skupia się na samodzielnie przyswajanej przez ucznia wiedzy. Podstawa programowa jest tak przeładowana, a często wręcz niemożliwa do realizacji, że niejednokrotnie mamy do czynienia z metodą – zakuć, zdać i zapomnieć, a egzaminy tylko ją wspierają. Tymczasem wiele informacji mamy pod ręką. Wystarczy wyciągnąć z kieszeni smartfon, aby sprawdzić, jaki jest najwyższy szczyt na świecie lub w którym roku odbyła się konkretna bitwa. Powinniśmy w końcu postawić na nabywanie wiedzy potrzebnej do życia oraz rozwijanie kompetencji kluczowych. Powinniśmy uczyć o tym, jak współpracować, jak rozwijać kreatywność i przedsiębiorczość. To robię teraz z moimi współpracownikami, prowadząc zajęcia Tarnowskiej Akademii Nauki w formie edustreamingu na naszym kanale na YouTube. Mam nadzieję, że taka szkoła czeka nas od września także w wersji offline.
Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl
*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.