o. Robert Ablewicz MSF: Koronawirus? Na nas nie zarobią!

Misjonarz z Tarnowa, o. Robert Ablewicz MSF w 2013 roku wyjechał na misje do Papui Nowej Gwinei. W kraju, gdzie nadal występują problemy z elektrycznością, czy zakupem podstawowych produktów do życia, stara się przyciągnąć tamtejszych mieszkańców do religii katolickiej, a także wspierać podczas codziennego życia. Obecnie z powodu pandemii koronawirusa na świecie, jest o to jeszcze trudniej, tyle tylko, że w Papui Nowej-Gwinei COVID19 praktycznie nie występuje…

o. Robert Ablewicz MSF

„Chuck Norris” z Tarnowa
41-letni o. Robert Ablewicz MSF nie ukrywa, że w zasadzie nikt nie rodzi się księdzem. Tak też było w jego przypadku. Chęć bycia duchownym pojawiała się w różnym czasie, ale prawdziwe powołanie pojawiło się, kiedy był uczniem Zespołu Szkół Budowlanych w Tarnowie. – Wychowałem się w rodzinie katolickiej, jednak będąc nastolatkiem, był czas, kiedy poszukiwałem Boga i nie byłem gorliwym katolikiem. W pewnym momencie Bóg mnie zafascynował. Chciałem czynić dobro, tak jak Jezus. W jednym z tarnowskich kościołów miałem bardzo mocne doświadczenie. Bóg wprost powiedział mi, że będę misjonarzem. To odwróciło moje życie do góry nogami. Przez wiele lat grałem w kapeli rockowej. To był naprawdę piękny czas, ale czegoś zawsze brakowało mi do szczęścia. Kiedy do mojego serca zawitał Bóg, zrozumiałem czym jest prawdziwe szczęście – mówi misjonarz z Tarnowa, który podanie o wyjazd na misje napisał jeszcze… przed swoimi święceniami. – Przez kilka pierwszych lat swojej posługi, byłem księdzem na północy Polski. Pracowałem jako rekolekcjonista. Pomagałem na parafii w duszpasterstwie. Dużo współpracowałem z młodzieżą, organizowałem festiwale muzyczne. W 2012 roku dostałem informację, że mogę wyjechać na misje. W grę wchodził Madagaskar i Papua Nowa Gwinea. Modliłem się o to, aby był to kraj leżący w niedalekim sąsiedztwie Australii i Nowej Zelandii. Nie wyobrażałem sobie trafić na Madagaskar z dwóch powodów. Po pierwsze językiem urzędowym jest tam język francuski i byłem przekonany, że nie dam rady się go nauczyć. Po drugie na Madagaskarze musiałby radzić sobie z bardzo wysokimi temperaturami i również miałem spore obawy, czy stawiłbym im czoła. Na szczęście zdecydowano się wysłać mnie do Papui Nowej Gwinei. Najpierw przeszedłem specjalne szkolenie w USA pod kątem poznania języka angielskiego oraz kultury kraju, w którym miałem odbywać swoją posługę, a następnie w 2013 roku wyleciałem do mojego nowego miejsca na ziemi. Nie ukrywam, że miałem wielkie obawy. Nie wiedziałem, czego mogę spodziewać się na miejscu. Zdawałem sobie sprawę, że Papua Nowa Gwinea to piękny kraj, ale równie niebezpieczny. Dziś jestem szczęśliwy, że tutaj trafiłem.

Misjonarz z Tarnowa w Papui mieszka już od siedmiu lat. Przez pierwszy miesiąc przebywał z innymi misjonarzami z Polski. Kolejne trzy miesiące spędził ucząc się lokalnego języka pidgin, a następnie został wysłany na swoją nową parafię. Ze względu na swój biały kolor skóry, a także dłuższe, rude włosy, przez tamtejsze dzieci został okrzyknięty… „Chuckiem Norrisem”. – Do Papui zostałem skierowany przede wszystkim z myślą o współpracy z dziećmi, a także z myślą o przyszłych powołaniach w tym kraju. W zasadzie nic mnie tutaj nie zaskoczyło. Warunki nie są najłatwiejsze, ale wiedziałem na co się piszę. Pracuję w buszu. Nie wszędzie można dojechać. Czasem trzeba po prostu iść, niekiedy cały dzień. Są problemy z brakiem wody, czy prądu. Podstawą jest tutaj ognisko, które pali się w większości zamieszkiwanych przez Papuasów szałasów. Nie jest jednak tak, że całkowicie jestem odcięty od technologii. Mogę skorzystać z internetu, ale muszę poszukać odpowiedniego zasięgu, bo jest z tym olbrzymi problem. Bywało nawet tak, że praktycznie każdego ranka wybierałem się na dość wysoką górę, aby wysłać e-maile do rodziny. Doszło do tego, że tubylcy zauważyli, iż jest to swego rodzaju mój codzienny rytuał i postanowili… wybudować mi ławeczkę na szczycie, abym mógł usiąść z laptopem na kolanach – śmieje się misjonarz z Tarnowa.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Prace przy ścieżce w koronach drzew w Ciężkowicach (ZDJĘCIA)
o. Robert Ablewicz MSF

Życie w strachu
Papua Nowa Gwinea jest krajem, w którym tamtejsi mieszkańcy niemal codziennie zmuszeni są stawiać czoła chorobom oraz kataklizmom. Trzęsienia ziemi już niejednokrotnie pozbawiały ludzi życia, czy dachu nad głową, a słabe wyposażenie szpitali powoduje, że trudno otrzymać fachową pomoc. – Rzeczywiście niektóre trzęsienia ziemi są bardzo niebezpieczne. Pamiętam, że po jednym z nich jeszcze przez miesiąc bujało ziemią. Jestem o tyle w dobrej sytuacji, że mieszkam na wysokości ponad 2200 metrów, więc tak bardzo tego nie odczuwam. Choroby to wielki problem w tym kraju. Mamy tutaj do czynienia z AIDS, gruźlicą, czy malarią. Misjonarze przed wyjazdem są szczepieni, ale i tak nie mamy pewności, że jedna z tych chorób nas nie dopadnie. Hospitalizacja jest na bardzo słabym poziomie. Nie ma leków i nie ma pieniędzy na leczenie ludzi. Pielęgniarki dostają regularne wynagrodzenia, ale nie podejmują wielkiego poświęcenia dla pacjentów. Strach iść nawet do przychodni. Jakiś czas temu ułamał mi się kawałek zęba. Ból był nie do zniesienia, więc musiałem wybrać się do dentysty. Kiedy zobaczyłem, jak wygląda jego gabinet, poprosiłem, aby jedynie zakleił mi zęba, ale niczym dodatkowo go nie wiercił. Bałem się, że mógłbym wrócić na parafię z jakąś dodatkową chorobą. Po ataku malarii poszedłem do jednej z przychodni badać krew. Widząc jednak warunki, w jakich się to przeprowadza, jestem przekonany, że już drugi raz również tego nie zrobię. Swego czasu organizowałem nawet dla Papuasów warsztaty z mycia zębów. Okazało się jednak, że nie ma to sensu, ponieważ zdecydowana większość z nich… nie posiada pasty i szczoteczki. Zamiast wydawać ciężko zarobione pieniądze na środki do higieny, wolą kupić bułaj, czyli jeden z narkotyków, który żują. Są sklepy, które prowadzą Chińczycy, przypominające „Żabkę” lub „Biedronkę”, w których można kupić niektóre antybiotyki, jednak ceny są tak duże, że mogą pozwolić sobie na to wybrani – mówi o. Robert Ablewicz MSF i dodaje, że wielkim problemem w Papui jest także korupcja. – Papua jest bardzo bogata w złoża. Ma złoto, ropę, gaz… Wszyscy na tym zarabiają, ale nie Papuasi. Zamiast się rozwijać, rząd woli trzymać swoich obywateli z dala od rozwoju i cywilizacji. Coraz częściej Papuasi nie chcą jednak „siedzieć na drzewach”, a marzą o tym, aby żyć w nowoczesnym świecie. Kupują telefony komórkowe, mają swoje uniwersytety, a niektóre osoby robią międzynarodowe kariery. Wielu Papuasów chce żyć jak „biały człowiek” i to również sprawia, że staję się łatwym obiektem do ataku, ponieważ „biali” są często napadani. Tutejsi mieszkańcy żyją w oparciu o plemiona. Jeżeli ktoś cię zaatakuje, plemię może wziąć odwet za twoją osobę. Jeżeli moje „plemię” jest na drugiej półkuli, czyli w Polsce, doskonale zdają sobie sprawę, że z mojej strony i strony moich bliskich nic im nie grozi, więc mogą sobie na wiele pozwolić. Niedawno jeden z moich współbraci został napadnięty i okradziony. Takie sytuacje się zdarzają, więc staram się nie zapuszczać w miejsca, które mogą być niebezpieczne. Niestety w Papui nie ma prawa, które daje poczucie bezpieczeństwa. Kiedy widzę na drodze policję, modlę się, aby mnie nie zatrzymała. Taka osoba nie dość, że posiada broń, to niewykluczone, iż jest pijana lub naćpana i może wpaść na naprawdę szalony pomysł, aby udowodnić mi swoją wyższość.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Tarnów: Walka o duże pieniądze

Koronawirus? To powód do… zabójstwa
O. Robert Ablewicz MSF pytany o to, jak w obecnej sytuacji związanej z pandemią koronawirusa odnajduje się w Papui Nowej Gwinei, tylko się uśmiecha. Okazuje się bowiem, że tam problem COVID19 praktycznie nie występuje. – Sprawuję swoją posługę w górach, więc praktycznie jestem odcięty od świata. Nie znam w swojej wiosce przypadków zakażenia koronawirusem. Co prawda rząd w tutejszym kraju informuje o przypadkach zakażenia COVID19, ale wydaje mi się, że jest to jedynie pewna zagrywka, aby otrzymać wsparcie finansowe z krajów wysokorozwiniętych na walkę z chorobą. Problem w tym, że te pieniądze i tak nigdy nie trafią do potrzebujących. Papuasi wytłumaczyli sobie, że koronawirus to choroba „białych”. Koronawirus przyszedł z Chin, więc „biali” ludzie muszą mieć go w genach. Inną sprawą jest to, że gdyby się okazało, iż ktoś ma koronawirusa, tutejsze plemiona po prostu… spaliłyby taką osobę. Oni tutaj w ten sposób ratują całą wioskę przed potencjalnym niebezpieczeństwem. Nikt nie zastanawiałby się, jak pomóc osobie zakażonej, jak ją wyleczyć. Takiego kogoś najzwyczajniej w świecie pozbawiono by życia i w ten sposób pozbyto by się problemu. Nikt też nie wprowadza tutaj większych lockdownów. W kwietniu było kilka tygodni, kiedy pozamykano część społeczeństwa, ale nie wytrzymało to próby czasu. Papuasi żyją na zewnątrz, więc nie miało to większego sensu. Kiedy tutejszy człowiek przeżyje malarię, koronawirus nie jest dla niego problemem. Dodatkowo na tak biednym społeczeństwie nikt na koronawirusie nie zarobi pieniędzy, więc COVID19 tutaj praktycznie nie występuje.

o. Robert Ablewicz MSF

Misjonarz od lipca przebywa w Polsce. Przyjechał do Tarnowa na trzymiesięczny urlop, ale z powodu pandemii jego powrót do Papui się opóźnia. Wiele wskazuje jednak na to, że na misję wróci pod koniec grudnia. – Wówczas mam zaplanowany lot powrotny. Chcę wrócić do tamtejszego kraju. Czuję się tam potrzebny. Na pewno jeszcze przez najbliższe trzy lata. A później? Trudno cokolwiek wyrokować. W ramach naszego zgromadzenia działamy tam, gdzie mamy placówki. Wylot do innego kraju byłby skomplikowany. Wówczas kolejny raz musiałbym przechodzić kursy związane z językiem, czy poznawaniem nowej kultury. Wiele więc wskazuje na to, że pozostanę w Papui jeszcze przez kolejne lata, zwłaszcza że tutaj też się przemieszczam pracując w innych miastach, czy diecezjach. Być może w dalszej przyszłości wrócę na misje do Europy, która w ostatnich latach staje się coraz mniej chrześcijańska. Już teraz do krajów zachodniej Europy przyjeżdżają na misje duchowni z Afryki, czy Ameryki Południowej. Kiedy ktoś usunie z lasu drzewa, ktoś musi je zasadzić na nowo. Tak jest niestety coraz częściej z wiarą katolicką w kolejnych europejskich krajach. Problemem Europy jest jednak to, że nie potrzebuje ona obecności Boga. Kolejnym europejskim krajom Bóg coraz bardziej zaczyna przeszkadzać. To problem ludzkości, ponieważ zaczęliśmy stawiać siebie w miejscu Boga. Nie jesteśmy podporządkowani jego prawom, a sami zaczynamy tworzyć porządek świata, który w wielu miejscach doprowadza do chaosu. Z ludźmi którzy żyją w buszu łatwiej jest współpracować, ponieważ są otwarci na drugiego człowieka. Ludzie z „wielkiego świata” mają chęć posiadania pieniądza, władzy i sławy, które niszczą człowieka. Papua jest teraz moim miejscem na ziemi i czuję się tutaj wspaniale, ale jeżeli Bóg będzie miał w przyszłości dla mnie inny plan, z chęcią podejmę się jego realizacji – kończy misjonarz z Tarnowa.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Ogromny talent i barwna przeszłość. Andrzej Grzebyk wkracza do świata sportów walki

Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl
*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.

Comments are closed, but trackbacks and pingbacks are open.