Moja droga do mediów…

Ten wpis będzie o mnie. Ten wpis będzie o tym, czego jeszcze o mnie nie wiecie. Ten wpis będzie długi, ale myślę, że warto będzie go przeczytać. Ten wpis będzie o motywacji do działania i walki o spełnianie marzeń, ale także walki o to, aby nie dawać sobie wmawiać nieprawdy na własny temat…

Kiedy byłem dzieckiem, miałem dwie opcje na przyszłość – zostać zawodowym piłkarzem lub zostać dziennikarzem. W piłkę byłem naprawdę dobry. Byłem reprezentantem szkoły podstawowej, a później średniej. Sięgałem po wyróżnienia dla najlepszego zawodnika turniejów. Zainteresowane były mną kluby, które wówczas występowały na poziomie Ekstraklasy, proponując, abym dołączył do ich drużyn juniorskich. Z pewnych względów nie wyszło. Przede wszystkim z mojej winy (ale nie z aspektów sportowych). To jednak historia nie na dziś…

Kiedy miałem 5 lat, zacząłem czytać książki, a przede wszystkim komiksy. Potrafiłem chłonąć je godzinami. To sprawiło, że… sam zacząłem pisać – opowiadania, wiersze, itp. Rodzice, widząc moją fascynację pisaniem, kupili mi maszynę do pisania, którą do dziś mam w swoim domu. To właśnie na niej stworzyłem swoją „pierwszą gazetę”. Miałem wówczas 7-8 lat. Już wtedy czułem, że to dziennikarstwo może być moim sposobem na życie w przyszłości.

Po ukończeniu szkoły średniej, rozpocząłem studia zaoczne na kierunku: dziennikarstwo i komunikacja społeczna. Dlaczego studia zaoczne? Ponieważ chciałem pracować i zarabiać na swoje utrzymanie. Gdzie wylądowałem? Jako… pracownik magazynu w fabryce leków! Sama praca? Na różne zmiany. Raz wychodziłem do pracy na godzinę 6 rano, a innym razem pracę zaczynałem o godz. 20 i pracowałem do 4 nad ranem. Było ciężko, ponieważ w weekendy udawałem się na uczelnię. Bywało tak, że po „nocce” w piątek, w sobotę spałem 4 godziny i jechałem na uczelnię, gdzie spędzałem 12 godzin. Aby tego było mało, oprócz pracy jako magazynier, zacząłem współpracować z jedną z redakcji sportowych. Pisałem teksty do internetu – wywiady, reportaże, itp. I wiecie co jest najbardziej interesujące w tym wszystkim (nie do pomyślenia dla wielu osób z dzisiejszej perspektywy)? Robiłem to… za darmo! Tak… W portalach internetowych, pomimo tego, że mogłem już wtedy pochwalić się legitymacją prasową, za żaden materiał nie dostawałem wynagrodzenia. Trwało to około 3 lat! Traktowałem to, jak praktykę, która zaowocuje w przyszłości. Dziś wiem, że miało to sens…

WARTO PRZECZYTAĆ:   Polski język, dziwny język...

Przez okres studiów, zmieniałem pracę kilkukrotnie. Jako magazynier pracowałem 9 miesięcy (ze względu na nieustanne zmiany godzin pracy, nie byłem w stanie fizycznie, ale i psychicznie nadal tego udźwignąć). Wylądowałem więc na pewien czas na… stażu w Wydziale Ksiąg Wieczystych. Potem pojawiła się praca w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej, aż w końcu zostałem pracownikiem ING Banku Śląskiego. Przez cały ten czas nie tylko studiowałem, ale również współpracowałem z różnymi redakcjami. Okazało się, że byłem na tyle dobry, że w jednej z nich otrzymałem tytuł… dziennikarza roku! To było naprawdę wielkie wyróżnienie, które zmotywowało mnie do dalszego doskonalenia się w tym zawodzie, wierząc, że kiedyś to właśnie dziennikarstwo będzie moją pracą, z której będę się utrzymywał.

Przełom nadszedł w 2015 roku. To właśnie wówczas zdecydowałem się na przeprowadzkę z Katowic pod Tarnów. Miałem już na swoim karku 28 lat i od 3 lat byłem także szczęśliwym małżonkiem. Początkowo ponad 5-letnią pracę w ING Banku Śląskim zmieniłem na… SKOK Stefczyka. Niesamowite, nieprawdaż? Cały czas jednak rozglądałem się za pracą w profesjonalnej redakcji, już na etacie. Złożyłem kilka CV, przedstawiłem swój cały dotychczasowy dorobek i po zaledwie dwóch miesiącach pracy w SKOK-u Stefczyka, udało się! Zainteresowane były mną dwie redakcje – wybrałem jeden z największych tygodników w Małopolsce, w którym pracuję już 8 rok i była to świetna decyzja z mojej strony.

Ale… Samej pracy jako dziennikarz nie traktuję, jak większość moich kolegów po „fachu”. Dla mnie bycie dziennikarzem oznacza pracę w tym zawodzie 24 godziny na dobę i oddanie mu się bez reszty. Znam mnóstwo dziennikarzy i pewnie Wy także ich znacie, którzy punktualnie o godz. 16 rzucają pracą w kąt i oddają się swoim przyjemnościom. Ja tak nie potrafię. Oprócz tego, że piszę do tygodnika, założyłem swój własny portal-blog. Prowadzę też swój FP, który rozwija się z każdym kolejnym miesiącem i rośnie w siłę. Nauczyłem się obsługiwać kamerę, nauczyłem się montować materiały wideo, nauczyłem się obsługiwać programy graficzne, dzięki czemu sam potrafię tworzyć nie tylko profesjonalne grafiki, ale również i gazety. Zacząłem zarobione pieniądze inwestować w sprzęt dziennikarski i dziś mogę pochwalić się prywatnym sprzętem, który mogłaby mieć u siebie niejedna mniejsza redakcja. To wszystko wymagało ode mnie czasu i zaangażowania, ale dałem radę i wiem, że każdy, kto poświęci się swojej pasji bez reszty, także da radę. Pomimo tego, że dużo pracuję, staram się także nie zaniedbywać swojej wspaniałej rodziny. Mam cudowną żonę, synka i córeczkę. Są dla mnie całym światem i to ich zawsze stawiam na pierwszym miejscu, chociaż pewnie nie zawsze to odczuwają…

WARTO PRZECZYTAĆ:   Stadion Śląski walczy o zawody... widmo!

Moje blisko już 16-letnie doświadczenie w zawodzie zaowocowało tym, że w połowie ubiegłego roku zostałem członkiem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Nie jest o to wcale tak łatwo. Aby stać się członkiem SDP, należy przejść aż przez trzy etapy. Najpierw twoją kandydaturę, poprzez sprawdzenie twojej pracy zawodowej, musi zatwierdzić oddział, pod który podlegasz. W moim przypadku był to Kraków. Następnie musisz uzyskać zgodę centrali, która również weryfikuje twoją pracę – w tym przypadku jest to Warszawa. Najważniejsze jest jednak to, że aby w ogóle twoja kandydatura była brana pod uwagę, musisz uzyskać… rekomendację dziennikarza, który jest już członkiem SDP. W moim przypadku rekomendację o dołączenie mojej osoby do SDP wystawił mi jeden z moich wzorów do naśladowania, jeżeli chodzi o rzetelne i prawdziwe dziennikarstwo, czyli Witold Gadowski. Rekomendacja Pana Witolda jest dla mnie zaszczytem, a jednocześnie mobilizacją do jeszcze cięższej pracy w swoim zawodzie, który ma służyć przede wszystkim walce o prawdę oraz jej przekazywaniu odbiorcom.

Zapytacie może, po co cały ten wpis? Odpowiedź jest bardzo prosta – chciałem pokazać Wam, że jeżeli o czymś marzycie, to jest to jak najbardziej do zrealizowania. Trzeba jednak poświęcić temu mnóstwo czasu, chęci i zdrowia. Czasami trzeba podejmować trudne decyzje, jak chociażby rezygnację z zarobków za wykonywaną pracę. Czasami trzeba pracę dzielić z inną pracą oraz ze studiami, poświęcając życie towarzyskie i inne przyjemności. Wiem jednak, że z czasem życie to wynagrodzi, bo ciężka praca zawsze przynosi efekty.

To prawda – nie jestem dziennikarzem z pierwszych stron gazet. Nie prezentuję się na ekranie TVP, TVN, czy Polsatu. Nie piszę do kolorowych pisemek, ale będąc z Wami szczery – nigdy na tym mi nie zależało. Zawód dziennikarza traktowałem przede wszystkim jako zawód, który ma za zadanie działać na rzecz ludzi i przekazywać im prawdę, dlatego tak bardzo boli mnie to, że w tym zawodzie pojawia się coraz więcej przypadkowych ludzi, którzy z prawdziwym dziennikarstwem nie mają nic wspólnego.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Młodych nie stać na mieszkanie

Dlatego Szanowni Państwo, kiedy ktoś mówi mi, że „nie jestem dziennikarzem”, przed moimi oczami pojawia się cała ta historia, którą właśnie Państwu przedstawiłem. Mam przed oczami cały wysiłek, który w to włożyłem, aby być w miejscu, w którym dziś jestem oraz to, ile nadal wkładam dodatkowej pracy w to, aby, jako dziennikarz być wzorem dla innych.

Chcę, aby słowo „dziennikarz” brzmiało dumnie. Wiem, że jest o to coraz trudniej. Wierzę jednak, że stare, dobre dziennikarstwo jeszcze wróci do łask, a prawdziwi dziennikarze ponownie zyskają zaufanie społeczeństwa. Trzeba jednak w tym zawodzie ludzi, którzy po prostu go czują, którzy mu się poświęcają. Nie ma tu miejsca dla przebierańców…

Comments are closed, but trackbacks and pingbacks are open.