Jacek Góra – Na szczycie Mont Blanc

Jacek Góra ze Starych Żukowic w gminie Lisia Góra niedawno zdobył szczyt Mont Blanc. Dla 55-letniego dyrektora Szkoły Podstawowej w Nowych Żukowicach to kolejna góra, na którą udało mu się wejść, odkąd zapałał miłością do górskich wędrówek i wspinaczki. Cel na najbliższe lata ma prosty – zdobyć Koronę Gór Europy.

Jacek Góra w Nowych Żukowicach jakiś czas temu w miejscowej szkole utworzył koło turystyczne o nazwie „Odcisk” i wraz z grupą uczniów uczęszcza na piesze wędrówki.

Pan Jacek wspinaczką zafascynował się już w latach szkoły średniej. Jako nastolatek, uczeń IV LO w Tarnowie, brał udział w obozach wędrownych. – Przede wszystkim chodziłem po polskich górach. Fascynowały mnie widoki, jakie można podziwiać z takich wysokości. Dodatkowo uwielbiałem przebywanie sam na sam z przyrodą i z samym sobą. Mogłem się wówczas wyciszyć i przemyśleć wiele spraw. Tak jest zresztą do dziś – nie ukrywa dyrektor SP w Nowych Żukowicach, który w 2017 roku postanowił zdobyć Koronę Gór Polskich. – Jest to lista 28 szczytów poszczególnych pasm górskich Polski – od Karkonoszy po Bieszczady. Co ciekawe, Loża Zdobywców KGP nie uznaje wejść na szczyty z okresu przed przystąpieniem do Klubu Zdobywców, co może uniemożliwić uzyskanie oficjalnego tytułu mimo zdobycia wszystkich wymaganych gór. Ja wszystkie 28 szczytów zdobyłem w 1,5 roku. Pod koniec 2018 roku złożyłem w tej sprawie odpowiednie dokumenty i teraz czekam na decyzję Loży Zdobywców KGP i otrzymanie stosownego certyfikatu Zdobywcy.

55-latek niezbyt długo zastanawiał się nad kolejnymi swoimi górskimi celami. Kilka miesięcy temu postanowił wraz z przyjacielem, Stanisławem Bączkiem zdobyć Mont Blanc, jednak aby udać się w taką wyprawę, najpierw należało zastanowić się nad wyborem klubu, który ją zorganizuje. – Ostatecznie wybraliśmy Kłodzki Klub Alpejski, którego szefem jest Janusz Czermak – alpinista, himalaista, uczestnik wielu wypraw w góry wysokie, także w Himalaje i Karakorum. Na szczycie Mont Blanc był kilkadziesiąt razy, więc drogę znał praktycznie na pamięć – śmieje się pan Jacek i dodaje – Wyprawę zaplanowaliśmy na przełom sierpnia i września. Nie miałem większych obaw. Pod względem fizycznym i kondycyjnym byłem przygotowany zdecydowanie lepiej niż 10 lat temu. Wszystko dzięki systematycznym ćwiczeniom w klubie fitness, gdzie trenuję na bieżni, wiosłach i specjalnych schodach. Ponadto jestem pod stałą i systematyczną opieką dr Władysława Jantasa, hipertensjologa z ośrodka Medica w Starych Żukowicach, który udzielał mi porad i konsultacji medycznych przed tak intensywnym wysiłkiem układu krążenia. Przy tego typu wyprawie bardzo ważną rolę odgrywa też głowa. Musimy być pozytywnie nastawieni, bo w innym przypadku polegniemy już na starcie. Plecak, który zabrałem ze sobą na Mont Blanc, ważył około 20 kg. Odpowiedni ubiór to również podstawa. Zabieramy ze sobą: liny, uprząż, raki, czekan, kask, przyrządy wspinaczkowe, odzież puchową, odpowiednie buty, kije trekkingowe, a także żele i napoje energetyczne. Cieszę się, że otrzymałem w tym zakresie ogromne wsparcie zarówno od wójta Lisiej Góry, jak i prywatnych sponsorów, bez których ta wyprawa na pewno nie doszłaby do skutku.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Moja kobieta mnie bije!

Wyprawa na Mont Blanc składała się z dwóch etapów. Pierwszy z nich rozpoczął się na Kampingu Pont we Włoszech położonego na wysokości 1967 m n.p.m., gdzie członkowie wyprawy oswajali się ze sprzętem alpinistycznym, uczyli się poruszania w zespole związanym liną, prawidłowego zakładania raków, poruszania się po lodowcu oraz używania czekana do asekuracji i hamowania. To także podczas pierwszego etapu czekał na nich pierwszy poważniejszy treking, czyli dojście do schroniska Vittorio Emanuelle na wysokości 2735 m n.p.m. Kolejnego dnia, wczesnym rankiem, grupę wspinaczy czekało jeszcze większe wyzwanie, bo wymarsz z pełnym wyposażeniem na Gran Paradiso na wysokość 4061 m n.p.m. Również i ten cel udało się zrealizować, dzięki czemu można było przystąpić do drugiego etapu wyprawy.

Drugi etap wiązał się z przejazdem do Chamonix we Francji. Niezwykle malowniczego i klimatycznego miasteczka położonego u stóp Mont Blanc, z kolejką na Aiguille du Midi na wysokość 3812 m n.p.m. Wejście na najwyższy szczyt Alp zajęło panu Jackowi i jego towarzyszom trzy dni. – To na pewno najbardziej wymagająca wyprawa w mojej dotychczasowej „karierze” turysty górskiego, a także najbardziej cenione osiągnięcie. Zdobycie majestatycznego i wyniosłego Mont Blanc i niebezpiecznego Gran Paradiso to dla mnie wielka sprawa. Odcinek od schronu Vallota znajdującego się na 4362 m n.p.m. aż do samego szczytu Mont Blanc jest mocno eksponowany. Niektórzy uważają, że przejście właśnie tą granią Bosses jest najtrudniejszym i najbardziej wymagającym etapem zdobywania „Dachu Europy”. Mamy tam do czynienia nie tylko ze znaczną wysokością, ale również z licznymi przepaściami i zboczami o dużym nachyleniu. Do tego dochodzą nawisy lodowo-śnieżne oraz grań tak wąska, że mieszczą się na niej tylko buty wspinacza – mówi pan Jacek, który dodaje, że wejście za szczyt zadedykował swojemu zmarłemu w ubiegłym roku tacie. – Zawsze mi kibicował i trzymał za mnie kciuki. To dla niego wybrałem się w tę wyprawę i cały czas czułem jego wsparcie i obecność.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Piotr Okoński - królestwo za podpis!

Dyrektor SP w Nowych Żukowicach jakiś czas temu w tamtejszej placówce utworzył koło turystyczne o nazwie „Odcisk” i wraz z grupą uczniów uczęszcza na piesze wędrówki. – Zawsze wybieramy szlaki dostosowane do możliwości nowych miłośników turystyki. Powędrowaliśmy już m.in. na Brzankę i Jamną w Pogórzu Ciężkowicko-Rożnowskim, Przehybę i Radziejową w Beskidzie Sądeckim, czy Wąwóz Homole i Wysoką w Pieninach. W trakcie tych wypadów młodzież zbiera punkty PTTK do Górskich Odznak Turystycznych GOT. Chcę zarazić wspinaczką jak najwięcej młodych osób. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to pasja dla każdego, ale jeżeli ktoś rzeczywiście znajdzie w tym frajdę, to jest to rewelacyjny sposób na spędzanie wolnego czasu – mówi pan Jacek i dodaje, że w swojej głowie już ma pomysły na kolejne górskie eskapady. – W przyszłym roku przymierzam się do kaukaskich olbrzymów: Kazbek w Gruzji i Elbrus, czyli najwyższy szczyt Rosji o wysokości 5642 m n.p.m. Natomiast jeszcze w październiku planuję zdobyć Gerlach, a w pierwszej połowie następnego roku Grossglockner, czyli odpowiednio najwyższe szczyty Słowacji i Austrii. Dzięki temu będę mógł dopisać do swojej listy kolejne szczyty zaliczane do Korony Gór Europy, którą z czasem zamierzam ukończyć. Nigdy nie myślałem o tym, ile jeszcze lat będę wspinał się po górach. Kondycyjnie czuję się bardzo dobrze i wierzę, że jeszcze wiele szczytów przede mną. Trudno byłoby mi porzucić wspinaczkę również z powodu… mojego nazwiska. Po prostu jestem skazany na góry! – kończy z uśmiechem 55-latek.

Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl

*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *