Nigdy nie trać wiary w marzenia!

Dziś postanowiłem odpowiedzieć sobie na pytanie, czym przede wszystkim kierujemy się we własnym życiu? Dla jednych ważna będzie rodzina, dla innych pieniądze, a dla jeszcze innych sława. Wszystko to kręci się jednak wokół… marzeń.

Od dziecka marzymy o tym, aby w przyszłości zostać pilotem, strażakiem, policjantem, modelką, aktorem, piosenkarką… Dlaczego ostatecznie nie udaje nam się tego zrealizować? Hmm… Jedni powiedzą, że zmieniły się priorytety, że życie zmusiło ich do zmiany planów… Pewnie w niektórych przypadkach tak rzeczywiście jest, ale być może Państwa zaskoczę, bo pozwolę sobie stwierdzić, że przeważnie największymi winnymi niezrealizowanych marzeń jesteśmy… my sami!

Od dziecka miałem dwa cele. Zostać profesjonalnym piłkarzem, albo dziennikarzem. Tylko to chciałem robić w dorosłości. Wiedziałem jednak, że muszę dać coś od siebie, bo inaczej nigdy swoich marzeń nie zrealizuję.

Była szansa, aby grać w piłkę, wydaje mi się, że na naprawdę dobrym poziomie. Kiedy byłem w szóstej klasie szkoły podstawowej, pojawiła się opcja, abym zmienił szkołę. Jeden z klubów piłkarskich grających wówczas w polskiej Ekstraklasie miał podpisaną umowę z jedną ze szkół, gdzie uczyli się jego przyszli zawodnicy. To była dla mnie ogromna szansa, ale… zrezygnowałem. Nie chciałem zmieniać szkoły i kolegów. Związanie swojego życia z piłką, czyli coś o czym marzyłem od dziecka, przeleciało mi koło nosa, a w zasadzie sam zrezygnowałem ze swoich marzeń…

Po jakimś czasie, pomyślałem sobie, że drugi raz już się tak nie zachowam. Skończyłem szkołę średnią i chciałem udać się na studia dziennikarskie. Okazało się, że kierunek otwierali dopiero na następny semestr. Znalazłem się w dość trudnym położeniu, ale wiedziałem, że jak nie teraz, to nigdy. Zapisałem się więc na studia zaoczne o kierunku… informatycznym. Było pewne, że przez pół roku będę wydawał kasę tyko po to, aby być studentem (gdybym nie był, trafiłbym do wojska, a tego nie chciałem, poza tym za pół roku otwierali kierunek dziennikarstwa i siłą rzeczy i tak musiałbym zrezygnować ze studiów informatycznych). W tym samym czasie podjąłem swoją pierwszą pracę. Byłem… magazynierem na hurtowni leków. Praca 7 dni w tygodniu w 24-godzinnym systemie zmianowym. Dodatkowo rozpocząłem współpracę z jednym z portali piłkarskich, aby zyskać pierwsze doświadczenie w pracy dziennikarza (przez ponad rok pisałem tam zupełnie za darmo).

WARTO PRZECZYTAĆ:   Tuchów: Śmieciowa awantura

Pierwsze pół roku było okropne. Potrafiłem tydzień pracować na nocne zmiany, by w sobotę rano udawać się na uczelnię i spędzać cały dzień na kierunku studiów, który kompletnie mnie nie kręcił. To samo w niedzielę, a w poniedziałek ponowna orka na magazynie. Uwierzcie mi… Nie wiem jak dawałem radę. Do tego dochodziło pisanie na portalu. Nie miałem wówczas dziewczyny, mieszkałem z rodzicami, więc dzięki nim niczego mi nie brakowało i mogłem skupić się wyłącznie na pracy i nauce.

Po pół roku udało mi się dostać na studia o kierunku: dziennikarstwo i komunikacja społeczna. Zrezygnowałem z pracy w magazynie i zacząłem pracować w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej. Takiemu „młokosowi” jak ja, nikt nie chciał dać szansy w poważnych mediach, dlatego nadal pisałem, tym razem już do innych portali, a nawet jednego z największych wówczas tygodników sportowych w Polsce. Nie była to jednak praca na etacie, a za teksty dostawałem marne grosze. Wiedziałem jednak, że zdobyte w ten sposób doświadczenie zaowocuje w przyszłości.

Ukończyłem studia. Przez siedem lat pracowałem na etacie w różnych firmach i zakładach, dodatkowo po godzinach pracy będąc współpracownikiem różnych portali sportowych. Zdarzało się, że szedłem do pracy o godz. 8, wracałem o godz. 17, coś zjadłem i do godz. 21-22, pracowałem na portalu (za tak śmieszne pieniądze, że niektórzy nie włączyliby za nie komputera).

Dziś wiem już jednak, że moje poświęcenie miało sens. Pracuję na etacie w największym regionalnym tygodniku w Tarnowie, mój Fan Page na Facebooku śledzi ponad 4 tys. osób, a mój blog odwiedza każdego roku około 100 tys. osób.

Jednym słowem – spełniłem swoje marzenia z dzieciństwa! Kosztowało mnie to naprawdę sporo wysiłku, czasu, który mógłbym wykorzystać na tysiąc innych, przyjemniejszych rzeczy, a nawet straconych pieniędzy (bo tak można nazwać pisanie praktycznie za darmo), ale dziś nie żałuję, ani jednej podjętej przez siebie decyzji.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Tarnów oczami zagranicznych blogerów

Postanowiłem napisać ten post, ponieważ wiem, że czyta mnie bardzo duża liczba młodych osób. Kochani! Jeśli macie marzenia, nie bójcie się ich realizować. To, czy uda się Wam je spełnić, zależy wyłącznie od Was samych! To w Waszych głowach są ograniczenia, blokady, obawy, które silną wolą, zaparciem i poświęceniem jesteście w stanie pokonać!

Nigdy nie traćcie wiary w marzenia! Zwłaszcza, że często są one na wyciągnięcie ręki. Wystarczy jedynie schylić się po klucz i otworzyć drzwi do wymarzonej przyszłości…

Dodaj komentarz