Mateusz Reczek z Lichwina (gmina Pleśna) stworzył gigantyczne drzewo genealogiczne. 26-latek przez kilka lat badań przygotował tablicę, na której zebrał… 494 bezpośrednich przodków skupionych w 12 pokoleniach, uporządkowanych na blisko 5 metrach wykresu! Do swojego „drzewka” Mateusz wpisał na ten moment ponad 4300 osób!
Blisko 5-metrowe drzewo genealogiczne
Mateusz historią swoich przodków zaczął interesować się w gimnazjum. To wówczas postanowił stworzyć drzewo genealogiczne swojej rodziny. Praca nad dopisywaniem kolejnych imion i nazwisk nie przebiegała zbyt szybko. Każdego roku swoją listę uzupełniał o jedno pokolenie.
– Od dziecka fascynowałem się historią. Na swoim koncie mam wydane książki poświęcone mojej rodzinnej miejscowości oraz gminie. Pomyślałem, że fascynację historią mogę przełożyć na swoje życie i postarać się stworzyć jak największe drzewo genealogiczne mojej rodziny. Zajęło mi to kilka ładnych lat, ale było warto – śmieje się mieszkaniec Lichwina i dodaje – Przez kilka lat badań stworzyłem drzewo genealogiczne, na którym zebrałem 494 bezpośrednich przodków skupionych w 12 pokoleniach, na blisko 5-metrowym wykresie. Najstarszy przodek, do jakiego udało mi się dotrzeć, urodził się w 1628 roku. W tej chwili w swoim drzewie wpisanych mam ponad 4300 osób! Tworząc spis, nie szukałem jedynie imion i nazwisk swoich bliskich, ale starałem się także dowiedzieć nieco o ich życiu, czy dotrzeć do zdjęć, na których widnieli. Ta moja ciekawość i zawziętość doprowadziła mnie do kilku zaskakujących faktów…
Szukanie przodków niczym otwieranie zapakowanego prezentu
Dziś zdecydowanie łatwiej jest szukać korzeni swojej rodziny niż jeszcze kilkanaście lat temu. Do dyspozycji mamy wiele serwisów internetowych, które w tym pomagają. Trzeba jednak pamiętać, że szukanie własnych korzeni nie zawsze jest łatwe, bo często znamy tylko dziadków, a już nazwiska pradziadków są dla nas obce. Dlatego też, tworzenie drzewa genealogicznego wymaga wytrwałości, cierpliwości, a czasem i znajomości języków obcych. Wszystko uzależnione jest od dostępności źródeł. Wiedzę czerpie się przede wszystkim z ksiąg metrykalnych, czyli urzędowych ksiąg odnotowujących fakt wystawienia dokumentu i dokonania czynności publicznoprawnej, które zakładane są dla potrzeb własnych przez administrację państwową lub kościelną. Wiele informacji na temat przodków znajdziemy również w księgach notarialnych, a także źródłach kartograficznych. Dostęp do nich jest stosunkowo łatwy, ponieważ wszystkie archiwa państwowe są dostępne dla obywateli.
– Poszukiwanie kolejnego przodka to jak otwieranie prezentu – nigdy nie wiemy, co zastaniemy w środku. Ciekawostek z historii mojej rodziny jest naprawdę sporo. Okazało się m.in. że jeden z moich przodków… rozdzielał spory pomiędzy mieszkańcami w Rychwałdzie w XVIII w. Jedna z moich praprababci urodziła się w 1719 roku jako Kordula Perda, jednak kiedy przeglądałem księgi kościelne okazało się, że udzielający ślubu ksiądz wpisał ją jako… Kordulę Pierdulonkę. W mojej rodzinie nie brakowało także wojskowych. Mój pradziadek walczył podczas II wojny światowej. Jeden z jego braci walczył razem z nim, a następnie na wszystkich frontach na Zachodzie. Z kolei drugi jego brat bronił Warszawy i trafił do niewoli w 1939 roku. Inny mój przodek okazał się mieszczaninem z Tuchowa i nosił nazwisko Łątka – opowiada Mateusz Reczek, który uważa, że sporządził do tej pory około 95 proc. drzewa genealogicznego swojej rodziny. – Nie jestem w stanie już dalej sięgać w przeszłość. Jeżeli nie ma się pochodzenia szlacheckiego, to maksymalnie możemy cofnąć się w czasie do XVII-XVIII wieku. Do prowadzenia ksiąg metrykalnych w Kościele Katolickim proboszczowie zostali zobligowani uchwałą soboru trydenckiego w połowie XVI wieku. Na terytorium poległym Koronie Polskiej powszechne pisanie takich ksiąg rozpoczęto z początkiem XVII wieku, jednak wiele z nich uległo bezpowrotnemu zniszczeniu w wyniku zawieruch wojennych, nieszczęśliwych zdarzeń losowych takich jak pożary czy powodzie, a także z powodu barbarzyństwa i bezmyślności ludzkiej. To wszystko sprawia, że sięgnięcie historii swoich przodków do XVII wieku bywa wręcz niemożliwe, chociaż zdarza się, że istnieją starsze księgi i to w naszym regionie. Tak było chociażby w przypadku Szynwałdu, gdzie natrafiłem na zapisy z 1599 roku, czy Siemiechowa, gdzie można trafić na dokumenty z 1652 roku.
Coraz więcej osób szuka korzeni
Nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie coraz więcej osób stara się dotrzeć do swoich przodków. Niektórzy robią to na własną rękę, ale są też osoby, które chcąc zaoszczędzić czas, proszą o pomoc fachowców. Zdarza się, że badania genologiczne trwają długie lata i bywają kosztowne. Godzina poszukiwań pracowników archiwów to koszt od 50 do 80 złotych i to bez gwarancji powodzenia. Do tego dochodzi koszt pozyskania jednego dokumentu wahający się od 20 do 70 złotych. Za zbudowanie pełnego drzewa genealogicznego od podstaw można zapłacić nawet 10-15 tys. zł! Ostateczna cena uzależniona jest od tego, jak dużo czasu spędza się nad szukaniem korzeni danego rodu oraz, jak dużą liczbą źródeł dysponuje „poszukiwacz”. Poza tym jedni chcą znać przodków, tylko z obecnego swojego nazwiska, inni zaś pełną rodzinę ze szczegółami, czym konkretne osoby zajmowały się na co dzień. Nic więc dziwnego, że od tego roku Mateusz Reczek także postanowił skupić się na poszukiwaniu przodków osób, którym zależy na poznaniu historii swojego rodu.
– Zgłaszają się już do mnie nie tylko osoby z naszego regionu, ale także z zagranicy, które chciałyby, abym stworzył dla nich drzewo genealogiczne ich rodziny. Niedawno zajmowałem się historią pewnej kobiety, która dopiero na łożu śmierci wyznała swojej synowej, że jest… Żydówką. Udało mi się dotrzeć do informacji, że kiedy miała 13 lat, jej rodzice zostali zamordowani na tarnowskim rynku, a ona przyjęła nowe imię i nazwisko. Kiedy indziej udało mi się dotrzeć do zdjęć, na których przodkowie osoby, dla której tworzyłem drzewo genealogiczne, znajdowali się w towarzystwie… Wincentego Witosa i Ignacego Mościckiego. Jestem przekonany, że te fotografie nie były dotąd publikowane, więc na wszelki wypadek zrobiłem ich kopie. Pamiętam też sytuację, kiedy przeglądałem stare archiwalne dokumenty i dotarłem do informacji o obowiązkowym spisie ludności, który miał miejsce setki lat temu. W jednym przypadku widniała adnotacja – „Janusz bez imienia”. Okazuje się, że nawet w obowiązkowym spisie ludności, gdzie powinno podawać się pełne dane, każdy z nas mógł być „Januszem” – śmieje się Mateusz, który nie ukrywa, że chciałby w przyszłości wydać książkę dotyczącą poszukiwanych przez niego przodków. – Jestem pewny, że znalazłoby się tam mnóstwo ciekawych i zaskakujących historii. Już teraz niektórymi z nich dzielę się podczas wykładów i prezentacji, na jakie jestem zapraszany przez domy kultury działające w naszym regionie. Każdy, kto będzie chciał kiedyś spróbować na własną rękę szukać swoich przodków, musi pamiętać o jednej zasadzie – tworzenie drzewa genealogicznego potrafi pochłonąć tak bardzo, że zdarzają się dni, kiedy nie śpimy po nocach, czy zapominamy o zjedzeniu obiadu… Po prostu zamiast tego, konsumujemy kolejne niezwykłe historie naszych pradziadków. Bez wątpienia jest w tym coś magicznego – kończy z uśmiechem Mateusz.
Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl
*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.
Comments are closed, but trackbacks and pingbacks are open.