Łukasz Siedlik z Zalasowej, czyli kariera od B-klasy do Ekstraklasy

Kiedy w wieku 11 lat wziął udział w pierwszym treningu drużyny juniorskiej KS Ryglice, której seniorzy występowali w rozgrywkach B-klasy (najniższy poziom rozgrywkowy w Polsce) nie przypuszczał, że już za siedem lat zadebiutuje w pierwszej drużynie najbardziej utytułowanego klubu w naszym kraju, Ruchu Chorzów. 18-letni Łukasz Siedlik przebojem wkracza w dorosły futbol, którego zwieńczeniem mają być występy w słynnej FC Barcelonie.

fot.T.Stefanik niebiescy.pl Łukasz Siedlik z prawej
Łukasz Siedlik (z prawej) – fot. T.Stefanik – niebiescy.pl

Nierówne murawy i sędziowie z brzuszkami
O tym, aby zostać piłkarzem marzył już od dziecka. W telewizji oglądał mecze, a po szkole wraz z kolegami biegał za futbolówką. Kiedy skończył 11 lat, trener Mariusz Baszczewski zaprosił go do wzięcia udziału w pierwszym treningu klubu KS Ryglice, który brał udział w rozgrywkach B-klasy. – Pochodzę z Zalasowej, która leży na terenie gminy Ryglice. Siłą rzeczy, aby uprawiać piłkę musiałem zapisać się na zajęcia do najbliższego klubu z mojego otoczenia. Na treningi nie miałem daleko, więc spokojnie mogłem łączyć szkołę z futbolem – mówi Łukasz Siedlik. W Ryglicach trafił do sekcji trampkarzy. Następnie koszulkę tamtejszego klubu zakładał w juniorach młodszych i starszych. – Początkowo trenowałem tylko ze względu na to, że sprawiło mi to przyjemność. Wyjść na boisko, pokopać piłkę i strzelić kilka bramek… Od początku grywałem na pozycji napastnika. Byłem do tego stworzony! Dysponowałem dużą szybkością i soczystym strzałem. Zdobywanie goli zawsze sprawiało mi wielką frajdę.

Piłkarz nie ukrywa jednak, że występy w klubie z Ryglic nie miały zbyt wiele wspólnego z profesjonalnym futbolem. – Pomimo, że trafiłem na fantastycznych ludzi i zaprzyjaźniłem się z innymi chłopakami, to braliśmy udział w meczach, które odbywały się na fatalnych murawach. Albo brakowało trawy, albo płyta boiska była nierówna. Sędziowali nam panowie z małym doświadczeniem i niezbyt sportową posturą. Wówczas nie patrzyłem na to w ten sposób, bo sama gra sprawiała mi olbrzymią radość, jednak z perspektywy czasu uważam, że warunki do rozwoju nie były najlepsze. Ostatecznie w seniorskiej drużynie KS Ryglice nie udało mu się zadebiutować. Zaraz po ukończeniu pierwszej klasy gimnazjum, trafił do Tarnovii Tarnów, gdzie kontynuował swoją przygodę z piłką. – Przykłady Mateusza Klicha i Bartosza Kapustki, którzy z Tarnovii trafili do wielkich klubów oraz reprezentacji Polski spowodowały, że sam chciałem pójść ich drogą. Przeskok między Ryglicami, a Tarnowem był naprawdę spory. Sama baza treningowa stała na o wiele wyższym poziomie, niż ta z którą miałem dotąd do czynienia. Wziąłem udział w jednej z gierek treningowych Tarnovii. Spodobałem się trenerom. Dwa lata grałem w trampkarzach i juniorach klubu z Tarnowa. Strzelałem sporo bramek, co zaowocowało powołaniem do reprezentacji Małopolskiego Związku Piłki Nożnej. To już było coś! Na jednym z turniejów wpadłem w oko przedstawicielom Ruchu Chorzów. Padła propozycja zmiany barw klubowych. Bilet był tylko w jedną stronę, ale wiedziałem, że jeżeli nie zaryzykuję, już nigdy podobna szansa może się nie przytrafić…

WARTO PRZECZYTAĆ:   Tajemniczy klienci grasują po Tarnowie

Zagubiony „gorol” w mieście
Do Chorzowa trafił w 2013 roku. Na początku musiał przejść trzydniowe testy. Później pojechał z zespołem juniorów na kilkudniowy obóz. Trenerzy Ruchu zauważyli, że mają do czynienia ze sporym talentem i zaproponowali mu kontrakt. – Na pewno nie powiem, że było łatwo. Pierwsze dni były naprawdę ciężkie. Nowe miasto, inna kultura, zero przyjaciół… Okazało się jednak, że w klubie trafiłem na naprawdę dobrych ludzi, którzy pomogli mi się w tym wszystkim odnaleźć. Do dziś pamiętam sytuację, kiedy poszedłem do restauracji na obiad, po czym znalazłem się w środku miasta i nie wiedziałem, jak wrócić do domu. Wszystko było dla mnie obce i porażało swym ogromem.

Większość piłkarzy, którzy są nowi w zespole, przechodzą „chrzest” organizowany przez kolegów z drużyny. Nie ominął on również Łukasza. – Znanych jest wiele różnych historii na temat piłkarskich „chrztów”. Niektórzy mówią, że byli bici pasem, innych wrzucano pod lodowatą wodę… W moim przypadku wszystko odbyło się na poziomie. Najpierw miałem podnieść z podłogi swój stój piłkarski, a następnie publicznie opowiedzieć kilka dowcipów i zdań na swój temat. Żarty w szatni zawsze się zdarzają. Słyszałem o tym, że ktoś przybił gwoźdźmi buty innego zawodnika do podłogi. Mi swego czasu również zrobiono podobny numer. Kiedy jechaliśmy autobusem do Szczecina na mecz z tamtejszą Pogonią, Michał Koj w taki sposób związał mi sznurowadła u butów, że autobus opuściłem dopiero po tym, kiedy udało mi się je rozplątać. Zajęło mi to dobre 15 minut.

Nie od dziś wiadomo, że Ślązacy nie zawsze pozytywnie spoglądają w stronę „przyjezdnych”. W niektórych rejonach, gwara jest na porządku dziennym a ci, którzy nie potrafią się nią posługiwać są traktowani, jak „obcy”. – W Ruchu tego nie ma. Oczywiście jest kilku zawodników, którzy śląską gwarę mają w jednym palcu, ale w żadnym wypadku nie odczułem dyskryminacji z ich strony. Czasami podczas treningów wołają na mnie „gorol”, bo tak określa się tutaj osoby spoza Górnego Śląska, ale wszystko odbywa się w formie żartów. Atmosfera jest świetna i na pewno nie żałuję tego, że tutaj trafiłem.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Krzysztof Łabno - Zróbmy sobie logo

Na jednym boisku z idolami z dzieciństwa
Od początku błyszczał w juniorskiej drużynie „Niebieskich”, jak określa się zespół Ruchu Chorzów. W swoim pierwszym sezonie zdobył 10 bramek. Drugi przyniósł za sobą osiem trafień. Trenerzy widząc jego potencjał, zdecydowali się przenieść go do drugiej drużyny, która rozgrywała swoje spotkania na szczeblu III ligi. W 13 spotkaniach, strzelił cztery bramki. Uznano, że najwyższa pora, aby chłopak z Zalasowej trafił do pierwszego zespołu. – W szatni znalazłem się z Łukaszem Surmą, Tomaszem Podgórskim, czy Maciejem Iwańskim, czyli piłkarzami, których jeszcze nie tak dawno oglądałem tylko w telewizji. Dodatkowo o miejsce w ataku miałem walczyć z Mariuszem Stępińskim, który znalazł się w kadrze reprezentacji Polski na mistrzostwa Europy we Francji. To była wielka sprawa i spełnienie marzeń z dzieciństwa.

Początkowo były zawodnik Tarnovii był tylko rezerwowym. Wszystko uległo jednak zmianie 9 kwietnia br., kiedy Ruch rozgrywał spotkanie w Gdańsku z tamtejszą Lechią. – Na mecz nie pojechał Mariusz Stępiński, który musiał pauzować za kartki. W pierwszym składzie wybiegł Michał Efir, ale ostatnio nie grał zbyt wiele w pierwszej „11” , więc było bardzo prawdopodobne , że może nie wytrzymać trudów całego spotkania w tak szybkim tempie. Około 70 minuty gry podbiegł do mnie jeden z asystentów trenera. W tym czasie rozgrzewałem się przy linii bocznej. Oznajmił mi, że zaraz wchodzę na boisko. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie odczułem z tego powodu żadnego stresu. W jednej chwili znalazłem się na murawie stadionu, na którym w 2012 roku odbywały się mistrzostwa Europy, a naprzeciwko mnie stanęli Sebastian Mila, Sławomir Peszko, czy Jakub Wawrzyniak, czyli obecni reprezentanci Polski!
Na boisku pojawił się przy stanie 0:2. Takim też wynikiem zakończył się mecz. Na murawie spędził blisko 20 minut. – Po meczu rozdzwonił się telefon. Dostałem mnóstwo smsów z gratulacjami. Nie ukrywam, że trochę się wzruszyłem, bo wiem, jak długą drogę musiałem przejść, aby znaleźć się w tym miejscu, w którym jestem dzisiaj. Już teraz otrzymuję zaproszenia z kilku szkół z gminy Ryglice, aby odwiedzić tamtejsze placówki i opowiedzieć uczniom o swojej historii. W rodzinnych stronach staram się pojawiać, jak najczęściej. Średnio dwa razy w miesiącu. Myślę więc, że kiedyś dojdzie do takiego spotkania.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Strażak i zwierzę

Łukasz nadal chce się rozwijać. Chciałby na stałe zadomowić się w pierwszym zespole Ruchu Chorzów. – Będę walczył o uznanie w oczach trenerów. Głupio byłoby zmarnować cały dotychczasowy dorobek. A co później? Na pewno marzę o występach w którejś z zagranicznych lig. Moim ulubionym klubem jest Barcelona, więc kto wie? – śmieje się i dodaje – Mam zaledwie 18 lat. Całe życie przede mną. Jeżeli nadal będę dążył obraną przez siebie ścieżką, to wszystko jest możliwe, co już raz udało mi się udowodnić…

Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl
*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *