Ogromny talent i barwna przeszłość. Andrzej Grzebyk wkracza do świata sportów walki

Codziennie pokonuje blisko 90 km, które oddzielają od siebie Rzeszów i Tarnów. Jeszcze kilka lat temu był pseudokibicem rzeszowskiej drużyny, co odbiło duże piętno na jego późniejszym życiu. Dziś już nie pamięta o mrocznej przeszłości i jak sam mówi najważniejsza jest dla niego rodzina i sport. Andrzej Grzebyk, bo o nim mowa, jest na wymarzonej drodze, aby stać się jednym z najlepszych zawodników mieszanych sztuk walki w Polsce.

Andrzej Grzebyk1
Andrzej Grzebyk

Kibol z aresztem w życiorysie
Andrzej Grzebyk dorastał na przedmieściach Rzeszowa. Od najmłodszych lat fascynował go sport. Jako kibic zaczął także uczęszczać na mecze – Dorastałem w specyficznym środowisku. Mali chłopcy przeważnie chcą zostać policjantami, czy strażakami. Ja nie miałem żadnego celu w swoim życiu. Początkowo byłem zwykłym chłopakiem z przysłowiowej „wioski”. Zafascynowało mnie życie, jakie widziałem chodząc na mecze. Chciałem się wybić, pokazać, imponował mi świat, jakiego do tej pory nie znałem… Wstąpiłem w szeregi pseudokibiców. Wówczas rozpocząłem również pierwsze treningi kickboxingu w Rzeszowskim Klubie Sportów Walki. Zdobyłem umiejętności, które później stały się bazą mojego sukcesu. To w kickboxingu odnosiłem swoje pierwsze sukcesy. Bycie kibolem? Wydawało mi się, że dzięki temu coś w życiu osiągnę. Skończyło się na tym, że wylądowałem w areszcie… – mówi z wyraźnym żalem w głosie.

Był rok 2011 roku. Miał wówczas 21 lat i jak sam mówi, był to przełomowy moment w jego życiu. – Zostałem zatrzymany i postawiono mi zarzuty. W areszcie spędziłem kilka ładnych dni. Miałem jednak sporo czasu na przemyślenia i wyciągnięcie wniosków. Nie znajdywałem w swoim życiu zbyt wielu pozytywów. Czułem jednak olbrzymie wsparcie ze strony rodziny i narzeczonej. Postanowiłem, że od tej pory już nigdy ich nie zawiodę i zmienię się, jako człowiek. Ostatecznie usłyszałem wyrok w postaci 1 roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata. Wiedziałem, że zaczynam żyć na nowo.

Po opuszczeniu aresztu skontaktował się z Radosławem Piechnikiem, trenerem klubu Legion Team Tarnów. Czuł, że tylko sport może zmienić jego życie. Postawił na MMA, czyli mieszane sztuki walki – Kibicowanie odstawiłem na bok. Wiedziałem, że aby dojść do czegoś w życiu, muszę poświęcić się temu bez reszty. Legion Team Tarnów to miejsce, które w chwili obecnej uważam, za mój drugi dom. Początki były trudne. Wymagający trener, który trzyma dyscyplinę… Do tego dochodziły ciągłe dojazdy z Rzeszowa do Tarnowa, wielogodzinne treningi i mało wolnego czasu… Dodatkowo postanowiłem również w jakiś sposób odpokutować swoje wcześniejsze winy i zostałem… wolontariuszem w rzeszowskim klubie „Amazonka” zrzeszającym kobiety po usunięciu piersi. Poprzez pomoc innym, chciałem z przytupem wejść w nowe życie.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Apel do premiera RP w sprawie przepisów regulujących system kaucyjny

Tarnów otworzył drzwi do kariery
Już pierwsze treningi w Legion Team Tarnów pokazały, że w szeregach klubu pojawił się zawodnik z nieprzeciętnymi umiejętnościami. Jego trenerzy stosunkowo szybko zdecydowali się na zorganizowanie mu pierwszej walki. – Po raz pierwszy wszedłem do ringu podczas zawodów w Bochni. Walczyłem w kategorii – 96 kg. Podczas turnieju wygrałem wszystkie cztery swoje walki. Wiedziałem, że to mój czas i muszę w pełni go wykorzystać. Ostatecznie na amatorskich ringach stoczył 12 walk. Nie doznał żadnej porażki! Zdobył mistrzostwo Polski juniorów i seniorów. Wtedy pojawiła się propozycja przejścia na zawodowstwo. – Otrzymałem ofertę walki podczas gali w Jaśle. Moim rywalem był Władysław Kożuszny. Debiut wypadł znakomicie. Swojego rywala posłałem na deski już… w 10 sekundzie walki. Wejście do zawodowego MMA miałem imponujące. Przed czasem wygrałem wszystkie swoje pierwsze cztery pojedynki!

Informacja o wschodzącym talencie polskiej sceny MMA odbiła się szerokim echem w gabinetach właścicieli największych polskich federacji mieszanych sztuk walki. Sytuację szybko wykorzystali przedstawiciele Fight Exclusive Night, której pojedynki na swoich kanałach emituje telewizja Polsat. – Pod koniec ubiegłego roku podpisałem z nimi kontrakt na kilkanaście walk. Pierwszą z nich zaplanowaną miałem już na listopad. Moim przeciwnikiem był Włoch, Alessio di Chirico, który w przeszłości był amatorskim mistrzem świata, a na zawodowych ringach nie doznał jeszcze ani jednej porażki. Na moje nieszczęście dwa tygodnie przed walką brałem udział w wypadku samochodowym. Kierowca drugiego pojazdu był pod wpływem alkoholu i wymusił pierwszeństwo. Uderzyłem w niego, doznając przy tym dosyć poważnych obrażeń. Nie chciałem jednak wycofywać się z pojedynku. Wiązałoby się to m.in. z karą finansową. Dodatkowo wiele poświęciłem temu, aby walczyć podczas gali, którą będą oglądać miliony Polaków przed telewizorami. Ostatecznie fighter Legion Team Tarnów musiał uznać wyższość zawodnika z Włoch przegrywając decyzją sędziów, mimo iż w opinii wielu fachowców, walkę można było uznać za remisową.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Burmistrz Ryglic na celowniku
12794609_1100102963385132_8084230858559071813_n
Sebastian Czapliński i Andrzej Grzebyk

Niebezpieczny tylko w klatce
Najbardziej znany zawodnik mieszanych sztuk walki w Polsce, Mamed Khalidov określany jest mianem najniebezpieczniejszego człowieka w Europie. Andrzej Grzebyk pytany o to, czy można nazwać go najniebezpieczniejszym człowiekiem w Tarnowie uśmiecha się i mówi – Jeżeli chodzi o moje liczne blizny na twarzy, to na pewno tak. Wiele osób patrząc na moje „szramy” myśli, że faktycznie muszę być niebezpieczny. Jednakże każda moja blizna ma swoją historię i wcale nie wiąże się ona z przemocą. Jedna jest pamiątką ze spotkania z bernardynem, który zaatakował mnie kiedy miałem 10 lat, inna powstała po wspomnianym wcześniej wypadku samochodowym, a jeszcze inną przyniosłem ze sobą z treningu. Na co dzień jestem jednak miłym, spokojnym i uśmiechniętym młodym człowiekiem. Życie dało mi w kość i dużo mnie nauczyło. Wiele osób pamięta mnie z okresu kibicowania i awantur. Teraz kiedy z nimi rozmawiam, nie potrafią zrozumieć, jak bardzo się zmieniłem. Gdyby nie MMA, to dziś pewnie byśmy nie rozmawiali. Znam ludzi, którzy dorastając tak, jak ja wylądowało później w poprawczaku, czy więzieniu. Błądziłem, ale dzięki trenerom, mojej narzeczonej i rodzinie, którzy wyciągnęli mnie z tego bagna, mogę dziś normalnie funkcjonować i cieszyć się życiem.

Mimo, iż mieszane sztuki walki rozwijają się w Polsce w niesamowicie szybkim tempie, to wciąż ciężko znaleźć sponsorów chętnych do inwestowania pieniędzy w zawodników. – Mam kilku, którzy wspierają mnie, na ile tylko mogą, jak chociażby tarnowski lombard „U Górala”. Niestety nie każdy chce mieć swoje logo na plecach kogoś, kogo później biją po twarzy i ma zakrwawione całe ciało. Cały czas dążę do znalezienia sponsora, przy którym nie musiałbym myśleć, czy wystarczy mi pieniędzy do końca miesiąca, czy też będę zmuszony gdzieś sobie dorobić. Myślę, że z racji tego, iż moje najbliższe walki będą emitowane na kanałach sportowych telewizji Polsat, liczba chętnych do zareklamowania się poprzez moją osobę wzrośnie.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Budowa 1000 hal sportowych. Hit czy kit?

Obecnie zawodnik z Tarnowa przechodzi rehabilitację. W tym roku chciałby stoczyć jeszcze dwie lub trzy walki. Cały czas chce się rozwijać. Marzy o występach w UFC, największej federacji mieszanych sztuk walki na świecie. – Chcę się tam dostać! Czy stanie się to za miesiąc, czy za pięć lat, nie ma żadnego znaczenia. Ostatnio pojawiła się możliwość walki na jednej z gal w Mediolanie, ale z powodu rehabilitacji musiałem odmówić. W przyszłym roku czeka mnie także inne duże wydarzenie, ponieważ zmienię stan cywilny. Będzie to początek założenia prawdziwej rodziny, o której zawsze marzyłem. Co jeśli będę miał synka i tak, jak ja będzie chciał walczyć? Powiem mu, że jest to ciężki kawałek chleba, ale na pewno mu tego nie zabronię. Zresztą nie zabroniłbym mu także zapisania się na balet, gdyby tylko chciał na niego uczęszczać. Musi jedynie czerpać z tego satysfakcję i dać życiu szansę. Podobną do tej, jaką dał jego ojciec…

Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl
*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.

Dodaj komentarz