Włodzimierz Stachoń, czyli z aparatem na łowy

Włodzimierz Stachoń 1
Włodzimierz Stachoń

 

Włodzimierz Stachoń, który urodził się w Tuchowie, a na co dzień mieszka i pracuje w Gromniku, od ponad 20 lat zajmuje się fotografią przyrodniczą i publicystyką o tej tematyce. Jego fotografie były publikowane w ponad 20 tytułach ogólnopolskich czasopism w liczbie ponad 5 tysięcy, a także w przewodnikach, kalendarzach, czy książkach. Jak sam mówi – „Nie każdy może pracować w tym zawodzie”.

Przygodę Włodzimierza Stachonia z fotografią przyrodniczą poprzedziły – jeszcze z czasów „podstawówki” – liczne wypady w teren z lornetką . Zbierał informacje głównie o ptakach, które przekazywał następnie ornitologom działającym wówczas przy UJ w Krakowie. Pewnego dnia otrzymał w prezencie album „Wśród trzcin i wód” Włodzimierza Puchalskiego, wybitnego polskiego przyrodnika, myśliwego, fotografa i reżysera filmów przyrodniczych. – To był przełom, który spowodował, że i we mnie obudziła się fotograficzna pasja trwająca do dziś – mówi z wypiekami na twarzy. – Początki były trudne. Swoją pracę rozpoczynałem od robienia zdjęć aparatem firmy Zenit i różnych obiektywów zdobytych na bazarach. Był to wówczas jedyny tak naprawdę dostępny sprzęt do fotografowania. Satysfakcja z pstrykania była wielka, ale jakość efektów bardzo mizerna. Wysyłałem masę swoich zdjęć do „Przyrody Polskiej”. Przez blisko dwa lata odsyłano mi je z powrotem, ponieważ nie nadawały się do druku. Nie dawałem jednak za wygraną i w 1992 roku, po raz pierwszy opublikowano moje zdjęcia z dołączonym do nich tekstem.

Pierwsze zdjęcie jakie udało mu się wykonać, to bocian na snopkach zboża. Zaczynał od prostych fotografii, na których znajdowały się zające, króliki, kuropatwy, czy bażanty. Dziś śmieje się ze swoich początków – Nie ma porównania w stosunku do tego, co było kiedyś, a co ma miejsce obecnie. Dziś wykonanie zdjęcia, to tak naprawdę ostatni i najłatwiejszy etap pracy dla fotografa przyrodniczego. Poprzedzają je bardzo długie obserwacje, a nigdy nie ma gwarancji, że zakończą się one sukcesem. Bardzo w tym wszystkim pomagają myśliwi i leśnicy. Bez ich wskazówek, gdzie można znaleźć poszczególne okazy, nie byłoby połowy zdjęć – mówi Włodzimierz Stachoń.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Wytwórnia Pasz „Barbara” w Turzy, czyli jak można prowadzić firmę na wsi

Praca fotografa przyrodniczego nie należy do najłatwiejszych. Oprócz tego, że fotograf musi liczyć się z przenoszeniem wielu kilogramów niezbędnego sprzętu na swoich barkach, który potrzebny jest do wykonania jak najlepszej jakości fotografii, to również powinien nastawić się na wiele nieprzespanych nocy. – Moja praca bardzo często zaczyna się już od 3 nad ranem, ponieważ o świcie, jest największa szansa na wykonanie najlepszych zdjęć. Zdarza się, że w terenie przebywam nawet kilkanaście dni. Swego czasu, przez tydzień nocowałem niedaleko rykowiska jeleni. I mimo tego, że głównym obiektem moich zainteresowań były właśnie jelenie, to podczas tego wypadu udało mi się sfotografować dwa młode rysie. Jest to najcenniejsze zdjęcie w mojej kolekcji, ponieważ do tej pory, w takich warunkach na terenie Polski, udało się je sfotografować tylko kilku osobom. Innym przykładem jest orzeł bielik, na którego „polowałem” przez 3 zimy. Przez cały ten czas starałem się zachęcić go mięsem. Kiedy w końcu temperatura spadła sporo poniżej zera i nastał czas dosyć poważnych mrozów, udało mi się go sfotografować. Z tego zdjęcia również jestem bardzo dumny.

Fotograf z Gromnika nie ukrywa, że w swojej pracy napotyka również na liczne niebezpieczeństwa. Żona niejednokrotnie martwiła się o jego zdrowie, kiedy wyjeżdżał na dłuższy czas, aby fotografować zwierzęta na łonie natury. Jego dzieci również interesują się tym, czym zajmuje się ich tata. Mimo tego, nie chcą w przyszłości zajmować się fotografią przyrodniczą, z czego pan Włodzimierz… bardzo się cieszy. – Patrząc na to, jak wiele niebezpieczeństw czyha na fotografa przyrodniczego, z całą pewnością martwiłbym się o ich zdrowie. Cieszy mnie to, że dzięki moim fotografiom znają większość gatunków zwierząt, jednak nie ma żadnej presji, aby poszły w moje ślady. Na całe szczęście, jak do tej pory żadne zwierzę jeszcze mnie nie zaatakowało, chociaż spotkało to już moich kolegów po fachu. Zdarza się jednak, że człowiek ugrzęźnie w jakimś zamulonym terenie i ciężko jest mu się stamtąd wydostać. Są przypadki, że znajdziemy się na wysepce, na środku rzeki, a w ciągu dnia przybędzie tyle wody, że opuszczenie jej graniczy z cudem. Podróżując po lasach, nie znając dobrze terenu, można łatwo się zgubić. Mi także się to przytrafiło – mówi Włodzimierz Stachoń i dodaje – Nie każdy może pracować w tym zawodzie. Trzeba mieć odpowiednie uwarunkowania. Nie wszyscy lubią chodzić po krzakach, czy zaroślach, w których roi się od komarów, węży, czy kleszczy. Poza tym niezbędna jest cierpliwość. Nie ukrywam również, że nie jest to tani biznes. Na bieżąco należy unowocześniać sprzęt, którym wykonuje się zdjęcia. Obecnie pracuję na aparacie, który potrafi zrobić 9 ujęć na sekundę. Dawniej było to tylko w sferze marzeń.

Wiele prac, których autorem jest fotograf z Gromnika, były nagradzane na krajowych konkursach fotografii przyrodniczej, m.in. w konkursie im. Włodzimierza Puchalskiego organizowanym przez „Łowiec Polski”. Lata systematycznej pracy zaowocowały powstaniem pięciu albumów autorskich ukazujących piękno i bogactwo przyrody jego małej ojczyzny. Najnowszy, obszerny album z roku 2014, to „Powiat tarnowski – przyroda”. Na Facebooku prowadzi profil – „Karpaty- magiczna kraina”, na którym można podziwiać wiele jego fotografii. Obecnie pracuje nad kolejnym albumem, tym razem poświęconym walorom przyrodniczym rzeki Dunajec. Planów na dalsze fotografowanie ma wiele. – Chciałbym kiedyś sfotografować niedźwiedzia i wilka w tutejszych rejonach. Oczywiście można to zrobić korzystając z płatnych czatowni, które przygotowywane są do fotografowania ptaków i ssaków, ale ja chciałbym dokonać tego sam, bez dodatkowej pomocy. Chciałbym również, aby moje zdjęcia nadal były publikowane w ogólnopolskiej prasie. Na nagrodach nie za bardzo mi zależy. Dużo większą frajdę sprawia mi, kiedy zobaczę swoje zdjęcie w poczytnym magazynie, aniżeli na jakiejś wystawie. Fotografia przyrodnicza sprawia mi niesamowitą radość i frajdę. Nie wyobrażam sobie, abym mógł kiedykolwiek z tego zrezygnować. Emocji związanych z wykonaniem zdjęcia nie da się opisać. Możliwość zobaczenia na żywo tego, co inni oglądają na filmach przyrodniczych w telewizji, to największa nagroda za trud i poświęcenie będące nieodłącznym elementem „bezkrwawych łowów” – kończy Włodzimierz Stachoń.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Mateusz Kijak - Tarnowski artysta i synowie Boba Marleya

Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl
*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *