Maciej Stec: Dobre amortyzatory to podstawa sukcesu!

Z Maciejem Stecem, mechanikiem motocyklowym z Tarnowa, który wziął udział w ostatniej edycji Rajdu Dakar, rozmawia Sebastian Czapliński.

Jak to się stało, że zajął się pan mechaniką motocyklową?
Od najmłodszych lat interesowałem się motocyklami. Miałem motorynkę, więc często trzeba było przy niej coś pomajsterkować, aby jeździła przez kolejne dni. Co prawda w mojej rodzinie nie miałem mechaników, jednak nie brakuje w niej osób związanych ze sportami motorowymi. Moim kuzynem jest wybitny polski żużlowiec, Janusz Kołodziej. Z czasem otworzyłem własny warsztat, dzięki któremu mogłem oddać się mechanice motocyklowej bez reszty.

Sam również próbuje się pan ścigać, zaliczając starty w cross country oraz enduro w Pucharze Polski…
To prawda, jednak nie traktuję tych startów zbyt poważnie. Służą mi one przede wszystkim do doskonalenia się w zawodzie mechanika, poznania od środka działania pewnych mechanizmów. Zdobywanie wysokich miejsc w zawodach to w tym przypadku sprawa drugoplanowa. Bardziej cieszy mnie to, kiedy mogę swoją pracą pomóc osiągać dobre rezultaty innym zawodnikom, niż samemu zdobywać laury. Mój wybór po części był też zapewne związany ze sprawami finansowymi. Aby osiągnąć sukces w sporcie, zwłaszcza w sporcie motorowym, należy wpompować w niego mnóstwo pieniędzy. Ze starów w cross country, czy enduro żyje na świecie raptem kilkanaście osób. Bez poważnych sponsorów nie jesteśmy w stanie się utrzymać i starty w poszczególnych zawodach traktujemy wówczas, jako pasję. Sam startując w poszczególnych zawodach mam możliwość przetestować kilka swoich patentów. Kolejne starty traktuję, jako odskocznię od dnia codziennego, swego rodzaju reset dla głowy, a nie sposób na zarabianie pieniędzy.

Ile prawdy jest w tym, że jest pan znany z wykonywania najlepszej modyfikacji amortyzatorów w kraju?
Ciężko powiedzieć, ponieważ ilu zawodników, tyle opinii. Bez wątpienia, aby wykonywać modyfikacje amortyzatorów, należy mieć sprawne oko do obserwacji i wyciągania odpowiednich wniosków. Na pewno pod tym względem należę do krajowej czołówki, tym bardziej, że z moich usług korzystają już nie tylko polscy zawodnicy, ale także motocrossowcy z Rumunii, Islandii, Australii, czy USA. Jeden z najbardziej utytułowanych polskich zawodników Tadeusz Błażusiak podczas jednego z wywiadów zapytany został o to, jaki jeden element ze swojego motocyklu zabrałby ze sobą. Odpowiedział, że bez wątpienia byłoby to zawieszenie. Uważam więc, że na co dzień wykonuję bardzo istotną pracę z punktu widzenia miłośników sportów motorowych, a bycie pod tym względem w krajowej czołówce, jest tym większym wyróżnieniem.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Cel, pal!

Nic zatem dziwnego, że w tym roku jako mechanik znalazł się pan w ekipie Macieja Giemzy, która reprezentowała nasz kraj w Rajdzie Dakar.
Myślę, że wpływ na to miał całokształt mojej pracy, a także znajomości, jakie zdobyłem przez ostatnie lata. Propozycję wyjazdu w roli mechanika na Rajd Dakar otrzymałem w zasadzie miesiąc przed imprezą. Decyzja z mojej strony musiała być więc natychmiastowa. Potraktowałem to jako przygodę. Wydaje mi się, że jeżeli ktoś potraktowałby Rajd Dakar jako obowiązek, miałby ciężko przetrwać tam kolejne dni. Spaliśmy po 3-4 godziny. Dzień zaczynaliśmy już o 3:30. Maciej Giemza nakładał roadbooka i jechał do odcinka mierzonego. Średnio miał do pokonania ponad 200 km. Na odcinku mierzonym otrzymywał kolejny roadbook i rozpoczynał swoje ściganie na dystansie około 400 km. My w tym czasie pakowaliśmy swój kemping i jechaliśmy do kolejnego punktu. Każdego dnia, po każdym przejechanym przez Macieja Giemzę odcinku, jego motocykl składany był przez nas niemal od podstaw. Nie mogłem ruszać jedynie silnika, który przed rajdem był zaplombowany. Gdyby w trakcie rajdu zawodnik chciał wymienić silnik w motocyklu, otrzymywał 15 minut kary, co praktycznie pozbawiało go walki o czołową lokatę.

Rajd Dakar odbywał się w Arabii Saudyjskiej. Spędził pan tam 23 dni. Po wszystkim czuł się pan bardziej zmęczony fizycznie, czy psychicznie?
Pod względem psychicznym uważam, że podczas rajdu udało mi się… odpocząć. Pracując na co dzień w warsztacie, problemów mamy tyle, ile problemów mają nasi klienci. Podczas Rajdu Dakar skupiałem się jedynie na jednym motocyklu i czuwałem nad tym, aby był on w 100 proc. sprawny. Zdecydowanie bardziej odczuwałem zmęczenie fizyczne. Kiedy jechaliśmy setki kilometrów do kolejnego punktu, zmienialiśmy się za kierownicą, aby druga osoba mogła odespać poprzedni dzień. Często nie było nawet czasu na to, aby coś zjeść, czy też czegoś się napić. Podczas takiej imprezy nie ma miejsca na błędy. Każdego dnia, kiedy pracowałem przy motocyklu, a następnie oddawałem go w ręce Macieja Giemzy, byłem przekonany, że na trasie nie wystąpi żadna awaria. I tak rzeczywiście było. Tylko podczas jednego etapu Maciej uderzył w… wóz transmisyjny telewizji francuskiej. Skończyło się na kilku pęknięciach plastiku. Motocykl przez cały rajd działał bez najmniejszych zastrzeżeń. To też przełożyło się na świetny wynik, ponieważ Maciej ukończył imprezę na 18 pozycji, a rywalizował z grupą aż 180 zawodników! Podczas rajdu wspierałem również quadowca, Kamila Wiśniewskiego, który ostatecznie zdobył trzecie miejsce i przywiózł do Polski „małego beduinka”. Tym samym uważam Rajd Dakar za wielki sukces.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Spore nakłady na bezdomność zwierząt

Zaskoczyło coś pana podczas pobytu w Arabii Saudyjskiej?
Zaskoczony na pewno byłem tym, że w tamtejszym kraju wielu obywateli bardzo dobrze mówi w języku angielskim. Bez większych problemów można było porozumieć się z ludźmi. Pomimo tego, że to bardzo ortodoksyjny kraj islamski, to okazał się bardzo przyjazny. W Europie przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że za wszystkim gonimy, na nic nie mamy czasu, a tam wszystko ma swój czas i miejsce. Zakupy trwają więc dwa razy dłużej niż w Polsce. No i oczywiście koty. Nie dość, że większe od tych nam znanych, to do tego bardzo agresywne. Trzeba było na nie uważać, aby nie zostać zaatakowanym.

Z pana wypowiedzi da się wyczuć, że na jednym Rajdzie Dakar pan nie poprzestanie…
Nie wykluczam tego, że jeszcze wezmę udział w tym wydarzeniu. To naprawdę wspaniałe przeżycie i warto byłoby je powtórzyć. Lubię poznawać nowych ludzi, zabierać się za nowe wyzwania… Rutyna mnie męczy. Gdyby kiedyś zgłosiła się do mnie drużyna żużlowa z prośbą, abym został ich mechanikiem, również poważnie zastanowiłbym się nad taką propozycją. Mam swoje patenty, które rozwijam, badam. Mam w głowie pomysł na konstrukcję amortyzatorów nowego typu, ale na to wszystko trzeba czasu i pieniędzy. Moją pracę można spokojnie porównać do pracy wynalazcy. Nieustannie motocykle wyposażane są w nowe elementy. Przeróbka dotyczy nie tylko amortyzatorów, czy silnika. Przy każdym strojeniu motocykla, zawsze stroi się go inaczej. Wpływ ma na to sylwetka zawodnika, geometria, dopasowanie do niego kierownicy, siodełka, podnóżków. Czynników jest mnóstwo. Najważniejsze jednak, aby na końcu to człowiek potrafił w pełni wykorzystać potencjał pojazdu, jaki dla niego stworzę…

Autor: Sebastian Czapliński/ TEMI.pl

*Tekst ukazał się na łamach tarnowskiego tygodnika TEMI.

WARTO PRZECZYTAĆ:   Jakub Ochnio - 18 dni w kajaku dla chorej dziewczynki

Comments are closed, but trackbacks and pingbacks are open.